sobota, 5 czerwca 2010

Numer Sto czwarty. Otwarty.

Otwarte na oścież okno. Za oknem cudowne fioletowe irysy. Na biurku truskawki z bitą śmietaną, wokół lekki bałagan. Początek lata. Pierwszy od zbyt dawna słoneczny dzień.

Wiedźma siadała przed laptopem, nie dlatego, że chciała pisać. Czytać chciała. Zamknąć czy otworzyć na oścież sprawę, która budzi ją niemalże codziennie około trzeciej w nocy i nie daje spać.
Niepokój niepewność.
Nie.
Nadzieja. Z nią spokój i wielka ufność.
Że jeszcze nic się nie stało. Nic nie jest stracone. Że, że, że.
Całe ich morze. Że może. Może wreszcie. Że może. Może Wiedźma może.
Dobry Boże nie pomoże, on nie pomaga takim jak Wiedźma.
A Wiedźma chyba nie życzy sobie jego pomocy. Wiedźma jest Zosia-Samosia, co wie wszystko sama najlepiej, Najlepiej wszystko sama załatwi. Stop.
Odbija się od ściany, od muru nie do przebicia. Stop.
Trzeba poczekać.
Akcja reakcja. Mój ruch, teraz Twój.
No dalej zrób coś. Cokolwiek. Tylko zrób.
Wóz albo przewóz. Szach-mat. Szast-prast i po sprawie.
Tylko zrób. Zanim czas się skończy.
Zanim przestanę czekać. Ufać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz