niedziela, 31 lipca 2011

Numer Sto Pięćdziesiątypierwszy. Zza szyby.

Kiedy starsza pani zapukała w szybę Wiedźma w najlepsze zajadała tiramisu słuchając opowieści przyjaciółki. Podniosła głowę znad ciasta i zobaczyła niewinny dziecięcy uśmiech na twarzy starszej pani. O takich ludziach ładnie się mówi, że "dotkną ich anioł". Staruszka pomachała Wiedźmie, a później pogłaskała niewielką maskotkę pieska, którą trzymała w dłoni. Wiedźma spróbowała uśmiechnąć się równie ciepło, jak kobieta za szybą. Zastanowiła się również co by było, gdyby wyjęła ze swojej torebki pluszowego Pandorę, który w torebkach Wiedźmy pomieszkuje już od dłuższego czasu. Równocześnie przeszło jej przez myśl, że być może granica, która dzieli Wiedźmę, od tej drugiej obłąkanej, jest cieńsza niż szyba, która oddzielała je od siebie w rzeczywistości.

poniedziałek, 18 lipca 2011

sobota, 16 lipca 2011

Numer Sto Czterdziestydziewiąty. Stęskniony.

Malcontenta zaczyna tęsknić. Im mocniej tęskni tym większe przeświadczenie, że się odezwie. Tylko ona musi wystarczająco mocno chcieć. Wzywa go myślami i wierzy (tak, Malcontenta wierzy!), że się odezwie. Trzeba tylko odpowiednio dużo przetrwać. Ot, taka podskórna pewność, że nawet po najdłuższym dniu przychodzi noc. Wewnętrzny spokój i skupione oczekiwanie - apogeum naiwności cynicznie uśmiecha się Wiedźma. Ale nie mówi nic na głos - ona też czeka. Sama doskonale wie, że kiedy już ta chwila nadejdzie to zamiast się złościć, uderzyć w twarz i opierdolić uśmiechnie się tylko i powie że tęskniła.

niedziela, 10 lipca 2011

Numer Sto Czterdziestyósmy. Twórczy.

Wiedźma ma ochotę skopać tyłki wszystkim okolicznościom, które zmusiły ją do tego by zapomniała o tym ile radości sprawia jej tworzenie. Nieważne, że jej prace są raczej średnie- ani odkrywcze, ani rewelacyjne technicznie. Ot, przyzwoite. Ważne, że ich robienie sprawia radość. Pozwala się wyłączyć, skupić na czymś innym. Wiedźma ma nadzieję, ze drugi raz w życiu sama sobie tej przyjemności nie odbierze.

wtorek, 5 lipca 2011

Numer Sto Czterdziestysiódmy. Mokry.

Pada, od trzech czy czterech dni. Niemal jednostajnie i nieustępliwie. Żeby chronić się przed deszczem Malcontenta wyjęła z szafy pseudo-skórzaną kurtkę i martensy. W tym zestawie czuje się jak męska lesbijka. Na domiar złego deszcz skutecznie niszczy wszelkie próby cywilizacji wiedźmich włosów, wobec czego Malcontenta zmuszona jest zaczesywać je wszystkie gładko do tyłu, w jakieś kucyki czy mini-koczki, co umówmy się, nie dodaje jej uroku. Ale to nie wygląd jest największym utrapieniem Malconteny. Prawdziwą udręką jest wrażenie, że przemokła tak dogłębnie, że nawet duszę ma już wilgotną. Nic tylko czekać, aż zacznie gnić i butwieć a na koniec wyrosną na niej glony. Będzie je podlewać własnymi łzami, bo ma ich w ostatnich dniach, aż nadto. Każdy dzień zdaje się być gorszy od poprzedniego. W głowie huczą wykrzyczane doń słowa, przy każdym potrząśnięciu ranią jak żyletki. To nie to, że wyjątkowo okrutne. Najbardziej boli, że ich nadawcą była osoba, po której nigdy by się tego nie spodziewano. Pękła jakaś tama, przez którą wylało się morze łez. Ktoś przekroczył granice. Przyzwoitości, godności, dobrego smaku. Przez spuchnięte od łez oczy Malcontenta widzi wyraźniej jak mali się robimy, gdy okrutną prawdę ktoś wykrzyczy nam w twarz. Malcontenta widzi i nie chce działać w ten sposób. Nie godzi się na łamanie cudzej godności, poczucia bezpieczeństwa czy zwykłej naiwności w imię wypaczonego pojęcia człowieczeństwa. Doskonale rozumie, że człowieczeństwo to także ułomność, ale nie taka na skalę wynaturzenia.