wtorek, 21 grudnia 2010

Numer Sto Dwudziestyszósty. Przedświąteczny.

Wiedźma chyba już w zeszłym roku wypracowała sobie własną teorię, ideologię i hierarchię wartości Świąt Bożego Narodzenia, wprowadzając ją w tym roku w życie pierwszy raz od bardzo bardzo dawna Wiedźma czuje, że idą święta, a ona w miarę swoich skromnych możliwości jest na nie gotowa. Upiekła pierniki, zrobiła świąteczne kartki i stroiki. Skrupulatnie zrealizowała spisaną dużo wcześniej listę prezentów. Teraz w ferworze przedświątecznych porządków zatrzymuje się na chwilę by wdychać zapach pomarańczy i świeżych, zielonych iglastych gałązek.

niedziela, 12 grudnia 2010

Numer Sto Dwudziestypiąty. Ja jebę!

Dokładnie tak powiedziała przed chwilą Wiedźma i gdyby nie głęboka miłość do Tosi, z hukiem zatrzasnęłaby laptopa. Zachciało się jej, powrotów do przeszłości. Przejrzała starego bloga. Tfu! Wpis sprzed trzech lat (Matko Boska Bezlitosna!), a narzekanie na sprawy, które do dziś się nie zmieniły. Konsternacja. A później do samej siebie pytania i pretensje, że skoro już wtedy, to dlaczemu nic z tym nie zrobiła itp, itd. No ja jebę!

piątek, 10 grudnia 2010

Numer Sto Dwudziestytrzeci. O przydatnej umiejętności.

Malcontenta najbardziej na świecie chciałaby wiedzieć, co w czasie kontaktu z nią, myśli druga strona. Jakie ma wątpliwości, co nie tak robi Malcontenta, że mówi jedno a słychać drugie. Co się dzieje, że Malcontenta w najlepszej wierze robi coś, co razi drugą stronę. Dlaczego jej słowa odbierane są jako atak, a gesty jako drwina. Gdzie Tkwią kompleksy czy czułe punkty tych drugich stron, by skutecznie je omijać, by ich nie urazić. Taka wiedza bardzo uprościłaby zawikłane Malcontenty stosunki międzyludzkie.

środa, 8 grudnia 2010

Numer Sto Dwudziestydrugi. Na czterech łapach.

Wiedźma po raz kolejny próbuje dojść ze sobą do ładu. Prosi samą siebie, przekonuje, moralizuje, zgadza się ze sobą, że faktycznie, że coś trzeba, że czas ucieka, że tak nie można i że wreszcie może jednak, a później i tak znajduje siebie na wpół żywą w łóżku, żebrzącą o jeszcze dziesięć minut snów pełnych ułudy, w których wszystko jest tak jak powinno być. Od czasu do czasu podejmuje jakąś dramatyczną próbę działania - w szafie leżą przygotowane zawczasu świąteczne pierniki, biurko całe zawalone jest materiałami na świąteczne kartki (Malcontenta zrobiła dwie i pół i jakoś porzuciła zadanie).
Ostatnio jednak przeszła Wiedźma samą siebie i choć tylko wirtualnie, to stała się posiadaczką kolejnych czterech łap. Ta wirtualna adopcja sporo Wiedźmie dała do myślenia, pomijając wszystkie "Jak można zrobić coś takiego niczemu nie winnemu zwierzęciu?" i "Co to za człowiek, który zachowuje się w ten sposób?" Wiedźmę mocno przeraziła świadomość, że gdyby tylko była taka możliwość, to ten trzeci psiak nie byłby tylko wirtualny, a jak najbardziej realny. Co za tym idzie Wiedźma zaczęła się podejrzewać o to, że gdyby mogła zrobiłaby się kolejną Violettą Villas, otoczoną stadem łap i ogonów, których nikt inny nie chciał. Chociaż to chyba byłoby lepsze od nic nie znaczącego płaczu przed monitorem, na którym wyświetla się zdjęcie jakiegoś nieszczęsnego zwierzaka.
Po głębszym zastanowieniu- stado ogonów zdecydowanie lepsze od bezczynnego płaczu - mimo iż jak nic trąca staropanieństwem.