piątek, 25 września 2009

Numer Siedemdziesiąty Pierwszy. Zdeklarowany.

Nie chcę prostych dróg i łatwych rozwiązań. Gotowych schematów na dobre życie. Chcę sama znaleźć drogę do sensu życia. Sama ją sobie utorować. Żyć według własnych zasad i nie ograniczać się ogólnikami.
Pojawia się tylko pytanie czy przez ten pomysł celowo omijam spotkane na drodze szczęście. Czy przez wygórowaną ambicję nie potrafię zadowolić się tym co mam, co zsyła bóg, los czy inna siła wyższa.
Czy po przejściu tych wszystkich samotnych, zapuszczonych traktów nie dojdę do miejsca z którego wyszłam. albo gorzej, czy nie dotrę do wymarłego miasta, w którym zginę, żałując, że nie mogłam się zadowolić małymi miasteczkami mijanymi po drodze?

poniedziałek, 21 września 2009

Numer Siedemdziesiąty. Pourodzinowy.

Tak. Kolejne urodziny za mną. Chociaż tak naprawdę jeszcze nie wszystkie punkty programu ich obchodów są za mną. Jeszcze nie ze wszystkimi oblałam, że jestem rok starsza, a z niektórymi po prostu muszę, bez tego urodziny nieważne.
Żadne z życzeń nie zapadły mi w pamięć, pewien Pan z pracy sam nie wie jak bardzo trafił, życząc mi odporności, poza tym nic bardziej istotnego...

I, i pierwszy raz od paru lat, te urodziny wreszcie były moje i tylko moje bez cienia wspomnień o kimś o kim nie chcę pamiętać, bez jego cynicznych życzeń. Poczułam się wolna, odetchnęłam z ulgą- nadszedł całymi latami oczekiwany koniec.

sobota, 19 września 2009

Numer Sześćdziesiąty Dziewiąty. Kobiecy.

Od kilku dni obsesyjnie słucham The Gathering "Saturnine", z początku dla przyjemności dźwięków, później już tylko dlatego, że nie mogłam i nadal nie mogę się oderwać od perwersyjnej wręcz przyjemności słuchania. I nie będę mówić głośno, ile razy walczyłam z sobą, żeby nie płakać, kiedy słyszałam ten tekst, że "You don't need to preach, you don't have to love me, all the time". Tym bardziej nie powiem głośno, ile razy rozpłakałam się słysząc tę piosenkę.
I to nie dlatego, że utożsamiam się z podmiotem lirycznym. Chociaż, pewnie w jakiejś części też.
To raczej nad kobiecą naturą płakałam (Męskość polega na tym aby bić kobietę/ Zgadzam się z Tobą nadstawiam policzek). Nad tym, że tak wiele z nas, w imię Miłości, czy innego przywiązania, decyduje się na zadowalanie byle czym, na to "you don't have to love me, all the time", pozwalamy się karmić ochłapami czułości i okruchami sympatii z męskiego stołu, bo boimy się zostać same (Kiedy odchodzisz nie pytam kiedy wrócisz/ Kiedy wracasz nie pytam gdzieś był/ Dziwisz się gdy mówię że Cię kocham/Przecież to znaczy: jestem już zawczasu wdowa) . Skłonne jesteśmy wybaczyć romans czy przymykać oko na zdrady, bo może się skończy i znów będzie dobrze. Znosimy poniżanie, przemoc psychiczną i fizyczną w imię Miłości i że cię nie opuszczę aż do śmierci (Kiedy indziej klniesz moją matkę/ Słucham pilnie, pilnie przytakuję/ O mnie najczęściej opowiadasz źle/ Mówię że masz rację kiedy mi powtórzą). I jeszcze skamlemy płaczemy i czujemy się winne, kiedy ten Pan Nasz i Władca nie daj boże odchodzi.

Oszukujemy się, nasze partnerstwo jest chore. Nie na tym polega miłość. W krajach arabskich kobiety mają okryte ciała i tylko małą szparkę na oczy. W Polsce odwrotnie. Możemy chodzić w bikini, ale oczy mamy zakryte. - że na koniec zacytuję Panią Manuelę.

wtorek, 15 września 2009

Numer Sześćdziesiuąty Ósmy. Zawodowy.....Leonowy.

Tak, stało się. Ja i wrzos-prezent-urodzinowy jesteśmy jak Leon Zawodowiec i jego Roślina. Pisząc te słowa właśnie się d Niego uśmiecham, bo stoi tu obok i czeka aż wystawię Go za okno. Trochę mi dziwnie, bo jeśli chodzi o głównych bohaterów to ja zawsze miałam być Matyldą, a Error, całe szczęście obecnie zbyt zajęty, by czytać moje wypociny, miał być Leonem.
Wrzos, musi mi wybaczyć, ale nigdy ie planowaliśmy obsadzenia roli Rośliny, zwłaszcza wrzosem.
Muszę tylko uważać, żeby z miłością do roślinki nie przesadzić, bo skończę, jak jedna z bohaterek Miasteczka Twin Peaks, tuląca do piersi pieniek jakiegoś drzewa ;).

poniedziałek, 7 września 2009

Numer Sześćdziesiąty Siódmy. Wrześniowy.

Wrzesień. Mój. Mój czas. Z roku na rok coraz bardziej związana z nim jestem. Coraz mocniej czuję, jak we wrześniu ożywam, nabieram mocy i przez chwilę wydaje mi się, że mogę wszystko.
Rozpieszczam się. Kupuję książki w ilościach godnych mola książkowego, jakieś szmatki, biżuterię i słodycze. Niczego odmówić sobie nie potrafię.
Na wrześniowej liście życzeń został chyba tylko wrzos. Taka moja tegoroczna fanaberia. Zapach za którym tęsknię i kolor od którego nie mogę oderwać oczu.
Może jutro.

wtorek, 1 września 2009

Numer Sześćdziesiąty Szósty. Pierwszo-wrześniowy.

Tak mi dziś wyszło, że pierwszy raz, mimo, iż mieszkam tu od dziesięciu lat widziałam jak pierwszy września w przedszkolu naprzeciwko wygląda z tej "drugiej" strony. Ja pierwszy dzień w przedszkolu pamiętam w jakiś szaro-burych kolorach, tylko krzesełka na sali były cholernie białe. Pamiętam, że wszystkie dzieciaki płakały, ja z też, bo w końcu ojciec, bardzo pedagogicznie, obiecał, że zaraz wróci, a nie wracał już od dłuższego czasu.

Dzisiaj spacerując z psem i tym samym spóźniając się do pracy oglądałam sobie jak to rodzice prowadzą dzieciaki do tego samego przedszkola, jak machają im widząc je w oknie, jak później mimo iż są już zbyt daleko by zobaczyć dziecko wciąż oglądają się za siebie.

Dziwna sprawa.