wtorek, 21 grudnia 2010

Numer Sto Dwudziestyszósty. Przedświąteczny.

Wiedźma chyba już w zeszłym roku wypracowała sobie własną teorię, ideologię i hierarchię wartości Świąt Bożego Narodzenia, wprowadzając ją w tym roku w życie pierwszy raz od bardzo bardzo dawna Wiedźma czuje, że idą święta, a ona w miarę swoich skromnych możliwości jest na nie gotowa. Upiekła pierniki, zrobiła świąteczne kartki i stroiki. Skrupulatnie zrealizowała spisaną dużo wcześniej listę prezentów. Teraz w ferworze przedświątecznych porządków zatrzymuje się na chwilę by wdychać zapach pomarańczy i świeżych, zielonych iglastych gałązek.

niedziela, 12 grudnia 2010

Numer Sto Dwudziestypiąty. Ja jebę!

Dokładnie tak powiedziała przed chwilą Wiedźma i gdyby nie głęboka miłość do Tosi, z hukiem zatrzasnęłaby laptopa. Zachciało się jej, powrotów do przeszłości. Przejrzała starego bloga. Tfu! Wpis sprzed trzech lat (Matko Boska Bezlitosna!), a narzekanie na sprawy, które do dziś się nie zmieniły. Konsternacja. A później do samej siebie pytania i pretensje, że skoro już wtedy, to dlaczemu nic z tym nie zrobiła itp, itd. No ja jebę!

piątek, 10 grudnia 2010

Numer Sto Dwudziestytrzeci. O przydatnej umiejętności.

Malcontenta najbardziej na świecie chciałaby wiedzieć, co w czasie kontaktu z nią, myśli druga strona. Jakie ma wątpliwości, co nie tak robi Malcontenta, że mówi jedno a słychać drugie. Co się dzieje, że Malcontenta w najlepszej wierze robi coś, co razi drugą stronę. Dlaczego jej słowa odbierane są jako atak, a gesty jako drwina. Gdzie Tkwią kompleksy czy czułe punkty tych drugich stron, by skutecznie je omijać, by ich nie urazić. Taka wiedza bardzo uprościłaby zawikłane Malcontenty stosunki międzyludzkie.

środa, 8 grudnia 2010

Numer Sto Dwudziestydrugi. Na czterech łapach.

Wiedźma po raz kolejny próbuje dojść ze sobą do ładu. Prosi samą siebie, przekonuje, moralizuje, zgadza się ze sobą, że faktycznie, że coś trzeba, że czas ucieka, że tak nie można i że wreszcie może jednak, a później i tak znajduje siebie na wpół żywą w łóżku, żebrzącą o jeszcze dziesięć minut snów pełnych ułudy, w których wszystko jest tak jak powinno być. Od czasu do czasu podejmuje jakąś dramatyczną próbę działania - w szafie leżą przygotowane zawczasu świąteczne pierniki, biurko całe zawalone jest materiałami na świąteczne kartki (Malcontenta zrobiła dwie i pół i jakoś porzuciła zadanie).
Ostatnio jednak przeszła Wiedźma samą siebie i choć tylko wirtualnie, to stała się posiadaczką kolejnych czterech łap. Ta wirtualna adopcja sporo Wiedźmie dała do myślenia, pomijając wszystkie "Jak można zrobić coś takiego niczemu nie winnemu zwierzęciu?" i "Co to za człowiek, który zachowuje się w ten sposób?" Wiedźmę mocno przeraziła świadomość, że gdyby tylko była taka możliwość, to ten trzeci psiak nie byłby tylko wirtualny, a jak najbardziej realny. Co za tym idzie Wiedźma zaczęła się podejrzewać o to, że gdyby mogła zrobiłaby się kolejną Violettą Villas, otoczoną stadem łap i ogonów, których nikt inny nie chciał. Chociaż to chyba byłoby lepsze od nic nie znaczącego płaczu przed monitorem, na którym wyświetla się zdjęcie jakiegoś nieszczęsnego zwierzaka.
Po głębszym zastanowieniu- stado ogonów zdecydowanie lepsze od bezczynnego płaczu - mimo iż jak nic trąca staropanieństwem.

czwartek, 4 listopada 2010

Numer Sto Dwudziestypierwszy. Malcontentowski.

Perfekcjonistka Malcontenta spytała znienacka samą siebie "Czy z powodu niedoskonałości moich uczuć są one mniej prawdziwe?".

wtorek, 2 listopada 2010

Numer Sto Dwudziesty. O pewnym typie kobiet.

Malcontenta dopiero dziś uświadomiła sobie niemal namacalnie fakt istnienia takich kobiet, z którymi nie bardzo będzie mogła pogadać póki nie znajdzie sobie mężczyzny. Analizując swoje damsko-damskie znajomości z lekkim zażenowaniem spostrzegła, że niektórym kobietom tematy rozmów zaczynają się i kończą na mężczyznach. W ich świecie nie ma nic poza tym. Z nimi Malcontenta nie porozmawia o filmie czy literaturze, o innych mniej precyzyjnych tematach nie wspominając. Przykre. I jakieś takie płaskie?

piątek, 22 października 2010

Numer Sto Dziewiętnasty. Błekitno-złoty.

Malcontenta już o świcie zachwycała się szumem wiatru zmieszanym z odgłosem liści spadających z drzew jak deszcz. Przed południem niemal umarła z rozkoszy karmiąc oczy błękitem nieba i złotem, którego pełno było pod nogami w postaci grubych dywanów z opadłych liści. Pełna zachwytu pozwalała chłodnym październikowym wiatrom targać się za włosy i śmiała się radośnie kiedy jakiś zagubiony żółty liść, zamiast na ziemi lądował na jej płaszczu. Widząc tę radość nie trudno było uwierzyć, że Malcontenta to jesienna wróżka.

poniedziałek, 18 października 2010

Numer Sto Osiemnasty. Krzywomyślący.

Malcontenta nadal nie potrafi pojąć, jaki torami biegły jej myśli, że wychodząc tamtego poranka z łóżka starała się wyjść jak najciszej, bo nie chciała Go obudzić.Bo przecież mieli za sobą pół dnia w samochodzie i nieprzespaną noc. Była w stanie pomyśleć o tym, że powinien się wyspać i odpocząć, a przez myśl jej nie przeszło jak On może się poczuć, kiedy po takiej nocy obudzi się w pustym łóżku... A ona jeszcze tak naiwnie przykrywała Go kołdrą zanim wyszła... Idiotka i ignorantka.

wtorek, 12 października 2010

Numer Sto Siedemnasty. Mglisto-magiczny.

Wiedźma zapomniała już jaką potęgą jest Jesień. Jednak Pani Złotych Liści objawiła się dziś swojej wrześniowej córce z charakterystycznym jej epickim rozmachem.
Styrana po pracy Wiedźma, w kapturze naciągniętym na oczy i dłońmi wbitymi głęboko w kieszenie, skręciła właśnie w doskonale znaną sobie ulicę, gdy zaskoczyła ją cudowna emanacja Jesieni. Mieszanina magii, mgły, rozproszonych miedzianych świateł ulicznych latarni i złotych liści. Wiedźma z oczami błyszczącymi ze zdziwienia przyglądała się tonącej we mgle ulicy, która nagle zaczęła wyglądać jak gościniec prowadzący do dawno zapomnianego świata. Kościelnym wieżom, wyglądającym jak duchy samych siebie spowitym we mgle. Liściom skrzącym się w pomarańczowych światłach i tym żółtym, które tak przyjemnie szeleściły pod nogami. Przeraziło ją swoją brutalnością, niemal już martwe, wielkie czarne drzewo, które jakoś nigdy wcześniej nie zwracało jej uwagi.
Wystarczyło jednak skręcić w kolejną ulicę, by magiczne miedziane światło i cała jego średniowieczna magia zniknęło za plecami. Została tylko szara mgła i ciemne martwe drzewa na tle ogromnej budowli starej szkoły. Wiedźma wzdrygnęła się i poczuła jak w horrorze z lat dwudziestych czy trzydziestych. Czekała tylko, aż usłyszy za sobą kroki. Przyspieszyła kroku, chyląc czoła przed zdolnością Złotej Pani do tak szybkich zmian nastroju.

poniedziałek, 11 października 2010

Numer Sto Szesnasty. Zainspirowany.

Wiedźma całe lata temu czytała dzienniki Kurta Cobaina, trochę mniej lat temu czytała dzienniki Sylvii Plath, a wczoraj, nie mogąc się oprzeć jednemu z cudowniejszych prezentów urodzinowych zabrała się z niemal dziecięcą ciekawością za dzienniki Virginii Woolf. Zainspirowana zdolnością autorki do tak zgrabnego opisywania codziennych zdarzeń, sama Wiedźma postanowiła, że ona też będzie się w tym wprawiać.
Problem polega tylko na tym, że Wiedźma nie lubi mówić o niczym, że nie ma zamiaru przyznać się do tego, jak bezproduktywnie spędziła przedpołudnie. Najpierw jak zwykle zbyt długo jedząc na śniadanie chleb z truskawkowym dżemem babcinej roboty, a później leżąc w wannie i doprowadzając się do stanu używalności. Jedyne z pożytecznych rzeczy, co udało jej się dziś zrobić, to oczytać się z pielęgnacją wrzosu, który w przypływie nadprzyrodzonej woli posadziła za oknem w zeszłym tygodniu.

niedziela, 10 października 2010

Numer Sto Piętnasty. Nieswój.

Wiedźma autentycznie boi się wziąć głębszy oddech. Boi się powiedzieć na głos, nawet wyszeptać, boi się pomyśleć. Wie, że zaraz się rozsypie. Zmieni się w pył, który rozdmucha wiatr. W sumie, jaka to różnica, można by zapytać. Przecież wegetacji jaką od lat prowadzi Wiedźma nie można nazwać życiem, więc, skoro Wiedźma nie zamierza/nie potrafi/nie umie/nie chce jej się nic z tym zrobić, to po co? Po co się rzucać? Wszystko co było dla niej ważne, nagle straciło sens, wydało się jakieś dziecinne i takie odległe, jak rysunki z przedszkola. I jakoś tak jej źle, że poczuła się taka pusta w środku, że poczuła się nagle strasznie samotna, zupełnie do siebie niepodobna. Przeraziło ją, że skoro się otrząsnęła, to teraz trzeba coś z tym zrobić, czymś siebie wypełnić. Wstać, iść tylko dokąd, tylko po co? A już najbardziej na świecie boi się tego, że skoro zdecydowała się na ściągnięcie masek i manifestację swojej słabości, to po pierwsze nie ma w okół nikogo, kto może ją podtrzymać, a po drugie, że ktoś zaraz wykorzysta to przeciw niej. Tylko, że przecież do bólu można się przyzwyczaić...I doskonale wie, że nie powinna publikować tego posta.

środa, 1 września 2010

Numer Sto Czternasty. Noworoczny.

No bo tak jakoś już się w świecie Wiedźmy składa, że bardziej dla niej Nowym Rokiem jest pierwszy czy dwudziesty wrzesień niż pierwszy styczeń. Niestety, ale standardowo zabrakło jej na wszystko dziś czasu, ale chce. Bardzo chce zamknąć wreszcie pewne sprawy, ale jak zawsze jest milion ale i jeszcze więcej innych, właściwie niepotrzebnych rzeczy do zrobienia.

poniedziałek, 30 sierpnia 2010

Numer Sto Trzynasty. Ignorancki.

Ignorancja to cnota, mówi opis Wiedźmy, kiedy ta na gadu gadu jest dostępna w pracy.  Zatem cnota Ignorancja, w przeświadczeniu Wiedźmy aktywna jest tylko w pracy, może i racja, ale nie prawda. W pracy Wiedźma wznosi się na wyżyny ignorancji by jakoś w Przybytku Absurdu przetrwać. Natomiast z przykrością ostatnio stwierdziła, że ignorantką i to taką, że nic tylko walić w pysk żeby równo puchło, jest również, a może przede wszystkim Wiedźma w życiu prywatnym. I to tak do bólu. Prawdę mówiąc jest mocno zażenowana niedawnymi odkryciami, tego jak mało ją obchodzą inni, jak bardzo skupiona jest na sobie. Jaka jest arogancka przemądrzała i cyniczna, a przecież nie jest, nie tak do końca, gdzieś pod tą grubą tapetą jest Malcontenta, ta część nadwrażliwa, niestabilna emocjonalnie, ta łagodna, życzliwa i zdolna do poświęceń czysto polskich i mesjanistycznych. Ta o której wiedzą tylko nieliczni.
Może pora zdjąć choć część z tych wszystkich masek, które nosisz Wiedźmo?

piątek, 27 sierpnia 2010

Numer Sto Dwunasty. Przedwrześnowy.

Nie wie czy jest tak źle czy tak dobrze ponieważ wciąż jeszcze nie oswoiła myśli, ale zaczyna dostrzegać przyjemność w spacerach około piątej, jak dla niej nad ranem. Świat jest wtedy tak cichy i spokojny, teraz już okryty szarością i zapowiadającym jesień chłodem. Malcontenta w tej porannej szarówce i chłodzie czuje się wyjątkowo dobrze i bezpiecznie, tak jakby świat otulał ją sobą, jakby każdą świecącą jeszcze latarnią i lekko zaspanym jeszcze niebem mówił jej, że wszystko będzie dobrze, że wcale nie jest jego niechcianą częścią. Że jeszcze trochę, kilka dni i znów królem będzie Uriel, anioł września, jej miesiąca. Że trzeba kupić wrzos i nie zasuszyć go w tym roku.  Ze właśnie zaczyna się jej czas, jej nowy rok. I nie ważne co stało się, bo co ma być to będzie, ważne że teraz ona.

Publikując tego posta zwróciłam dopiero uwagę na datę. Urodziny mojego Jednorożca, Cyprysa. Gdziekolwiek jesteś, najlepszego.

poniedziałek, 23 sierpnia 2010

Numer Sto Jedenasty, Skonfudowany.

Miało być lepiej, tymczasem Malcontenta czuje się jak w "Incepcji", świat przestawia się jej do góry nogami i w poprzek. Sama nie jest już w stanie ocenić co było, a co jej się wydawało. Nie wie co źle zrozumiała, które z jej gestów, słów i zachowań zostało błędnie zinterpretowane. Co doprowadziło do takiego wykrzywienia rzeczywistości. Bardzo chciałaby to wszystko wyjaśnić i wyprostować, tylko teraz już za późno. Teraz musi odnaleźć się w zastanym bałaganie.

niedziela, 22 sierpnia 2010

Numer Sto Dziesiąty. Przegrany.

Miarą przegranej jest krew. Twoja lub wroga.

Podobno.
Dla Malcontenty przyznaniem się do przegranej jest podejście w nocy do okna i gapienie się w niebo czy puste ulice. Tej nocy Malcontenta do okna podeszła wiele razy. Do swojego i do tego balkonowego w kuchni. Prawie zapomniała już jaki jest z niego w nocy widok. Nie płakała, a przynajmniej niedużo. Nie histeryzowała, no może nie licząc kilku uderzeń pięścią w ścianę.
Nie rozumie nadal. Przegrała. Zagrała stawiając wszystko na jedną kartę i przegrała. A przecież wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały zupełnie co innego. Przecież jej się nie wydawało. Przecież to się działo na prawdę. Więc dlaczego? Czyżby za mało wiary w to, że może, musi się udać?

Jakkolwiek by nie było, Malcontenta staje przed wyborem czy przyjąć do wiadomości te niewystarczające jej wyjaśnienia i uznać sprawę za zakończoną, czy przyjąć do wiadomości te niewystarczające wyjaśnienia i znaleźć sposób, by sprawę zakończyć tak, jak chce tego Malcontenta.

środa, 11 sierpnia 2010

Numer Sto Dziewiąty. Wyemancypowany.

Poniekąd. Po wielu babskich rozmowach i temacie przemaglowanym w te i nazot i do zarzygania, przy nie jednym piwie, do panny Malcontenty wreszcie dotarło. Że wszystko leży w rękach kobiety i jak to kobieta nie załatwi, to nie będzie miała. To ona decyduje, to ona wybiera, to ona prowokuje działanie.
Naiwna Malcontenta zatem uczyniła wielki wysiłek i niewielkie działanie w zamierzonym kierunku, ale zgodnie z tezą okazało się ono zbyt małe by przynieść oczekiwane przez Malcontentę rezultaty. Sfrustrowana i lekko poirytowana faktem, że to jak z dzieckiem trzeba, prościutko i do bólu wyraźnie wszystko tłumaczyć, postanowiła sprawę doprowadzić do takiego czy innego końca zgodnie z umiłowaną swoją zasadą, że albo coś z tego będzie albo nie będzie nawet czego zbierać. Zatem niech będzie, że po raz kolejny zrobi z siebie idiotkę, ale powie co myśli i niech się dzieje wola nieba... Przynajmniej będzie miała czyste sumienie. Że spróbowała, że powiedziała. Uhhh!

niedziela, 18 lipca 2010

Numer Sto ósmy. Rozgotowany.

Wiedźma tępo gapi się w zupę uczuć, którą od dłuższego czasu gotuje. Składniki się rozgotowały i rozmemłały, trudno już odróżnić, co jest prawdą, co fikcją, co istotne a co nie i tak na prawdę już nawet sama Wiedźma nie wie co chciała ugotować, ani czy to co w tej chwili miesza nadaje się jeszcze do spożycia. Jedna wielka breja, gęsta i lepka i prawdopodobnie już do niczego się nie nadająca.
Tyle, że wypadałoby zjeść, co się nawarzyło...

wtorek, 6 lipca 2010

Numer Sto siódmy. Zabliźniony.

Wiedźma nawet nie wiedziała. Nic nowego, w sumie, że nie wiedziała. Za wszelką cenę chciała zapomnieć i zapomniała, po latach tamto wszystko przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Stało się idealnie obojętne, jak zeszłoroczny śnieg. Stopniało.
Blizny dawno przestały swędzieć, wobec czego Wiedźma przestała na nie zwracać uwagę. Zapomniała, że w ogóle są. Do czasu. Do chwili, w której bardziej niż zwykle trzeba ugiąć kark, mocniej wyciągnąć rękę. Blizny, a może raczej zrosty, skutecznie to Wiedźmie utrudniają, a ta, która wyjątkowo nie lubi bólu, a jeszcze bardziej się go boi, nie potrafi. Nie potrafi i miota się okropnie nie mogąc się zdecydować, czy podjąć wysiłek i narazić się na ból, ból, który z resztą podświadomie zbyt dobrze pamięta. Czy może lepiej zacisnąć zęby i podjąć ryzyko. Zagrać. Chcieć.

niedziela, 4 lipca 2010

Numer Sto szósty. Odłożony na jutro.

Malcontenta dowiedziała się ostatnio, że oprócz dysortografii ma jeszcze jedną ciekawą przypadłość psychologiczną, którą zasłaniają się wszyscy wygodniccy. Prokrastynacja, bo tak nazywa się przypadłość to problem odkładania wszystkiego na później, niby każdy to robi, podobnie jak ortograficzne błędy. Problem zaczyna się wtedy, gdy takie odkładanie na później zaczyna burzyć nam życie...
Malcontenta myślała, że skoro znalazła źródło swojego problemu i skuteczne rady jak z nim walczyć to będzie jej łatwiej. Wyjęła z szafki nieużywany kalendarz, o dziwo z zakładką założoną na właśnie ten dzień, spisała plan zajęć na dzień jutrzejszy. Dzień później nawet skrupulatnie zapisane zadania wykonywała, ale już dwa dni później pojawiły się różne ale...które odkładaniu na jutro wyjątkowo sprzyjały i Malcontenta przekonała się, że czeka ją trudna walka samej z sobą, walka, na którą ona sama nie ma siły i którą chętnie podejmie...ale od jutra...

poniedziałek, 7 czerwca 2010

Numer Sto piąty. Wielkie Nadzieje.

To dość zabawne, że Malcontentę, która szczerze nienawidzi tej Kurwy w Zielonej Sukience prześladują Wielkie Nadzieje. Zaczęło się chyba od jednego z niewielu blogów, które Malcontenta czyta regularnie, później Wielkie Nadzieje obudziły się wewnątrz, a na koniec, żeby dolać oliwy do ognia, Wielkie Nadzieje objawiły się w książce, która porwała Wiedźmę bez reszty. A jako wisienka na torcie - w winampie Foundation Hope. To chyba najwyższa  pora zabrać się za książkę Dickensa.

sobota, 5 czerwca 2010

Numer Sto czwarty. Otwarty.

Otwarte na oścież okno. Za oknem cudowne fioletowe irysy. Na biurku truskawki z bitą śmietaną, wokół lekki bałagan. Początek lata. Pierwszy od zbyt dawna słoneczny dzień.

Wiedźma siadała przed laptopem, nie dlatego, że chciała pisać. Czytać chciała. Zamknąć czy otworzyć na oścież sprawę, która budzi ją niemalże codziennie około trzeciej w nocy i nie daje spać.
Niepokój niepewność.
Nie.
Nadzieja. Z nią spokój i wielka ufność.
Że jeszcze nic się nie stało. Nic nie jest stracone. Że, że, że.
Całe ich morze. Że może. Może wreszcie. Że może. Może Wiedźma może.
Dobry Boże nie pomoże, on nie pomaga takim jak Wiedźma.
A Wiedźma chyba nie życzy sobie jego pomocy. Wiedźma jest Zosia-Samosia, co wie wszystko sama najlepiej, Najlepiej wszystko sama załatwi. Stop.
Odbija się od ściany, od muru nie do przebicia. Stop.
Trzeba poczekać.
Akcja reakcja. Mój ruch, teraz Twój.
No dalej zrób coś. Cokolwiek. Tylko zrób.
Wóz albo przewóz. Szach-mat. Szast-prast i po sprawie.
Tylko zrób. Zanim czas się skończy.
Zanim przestanę czekać. Ufać.

wtorek, 25 maja 2010

Numer Sto trzeci. Opóźniony.

Opóźniony to Malcontenta ma zapłon. Chodzi od początku maja jak śnięta, niedorobiona królewna, zimna ryba. Snuje się, myśli, biadoli, jęczy i stęka i nic nie robi. Gdyby nie to, że ma za dużo kilogramów tam i ówdzie można by o niej powiedzieć, że jest eteryczna i delikutaśna jak mimoza.

Wiedźma zła sama na siebie. Że nie pisze i nie robi nic, że jak już wreszcie za wpis się zabrała to nie o tym, o czym miała. Pewne sprawy się przeterminowały, o innych przestała chcieć mówić, zagryza wargi i kręci głową. Wszystko nie tak, nie tak. I wieczne i nieustanne od jutra i wszystkie bzdury którymi się zajmuje i wszystkie ważne sprawy, które zostawiła samym sobie. Uh! I nieśmiertelne od jutra...

środa, 28 kwietnia 2010

Numer Sto drugi. Rozlazły.

Wiedźma się rozmywa, rozmazuje, rozlewa. Robi się coraz mniej wyraźna, coraz bardziej nieistotna i niezauważalna jak deepowy ambient, którego ostatnio niemal nieustannie słucha. Świetnie jej idzie użalanie się nad sobą, gapienie się w okno i sufit. Całkiem nieźle wychodzi jej zapominanie w pół drogi o tym co właśnie szła zrobić. Jest jej wyjątkowo niewygodnie we własnej skórze. Nie wie co robić, to znaczy wie, wie też co spieprzyła, ale nie ma pomysłu, albo raczej ma, ale się boi. Boi i szuka wymówek. Mózg jak mamałyga, albo inna kaszka, myśli szarobure, nieostre, jak opary. Jest gdzieś obok siebie, albo raczej jej zewnętrzna część goni sama-nie-wiedząc-za-czym, szukając bóg-wie-czego, podczas gdy wnętrze jest stałe jak beton, tak samo z resztą szare i zimne. Pewnie za jakąś chwilę będzie się złościć sama na siebie że tak w kwietniu zapuściła się z pisaniem. Póki co złości się, że nie odbiera telefonu.

wtorek, 20 kwietnia 2010

Numer Sto pierwszy. Zapomniany.

Tak, wiem, to dziwne, że można zapomnieć pisać, ale to tak jak można zapomnieć podlewać Pana Wrzosa, a już w świecie Wiedźmy jest to rzeczą zupełnie normalną. Wiedźma nie ma nic do powiedzenia, zamknęła się w sobie i we własnej głowie gotuje emocje na miękko.

czwartek, 25 marca 2010

Numer Setny. Wiosenny.

Pani Wiosna, którą witać uczy się już dzieci w przedszkolu złapała Malcontentę w zimowym płaszczu i trackingach. Zdezorientowana Wiedźma wyjęła więc posłusznie lżejszy płaszcz, bo z butami nie chce się pożegnać i wrzuciła do torebki okulary słoneczne. Malcontenta ze zdziwieniem stwierdziła, że faktycznie jakoś przyjemniej się żyje, kiedy za oknem świeci słońce.

poniedziałek, 15 marca 2010

Numer Dziewięćdziesiąty Dziewiąty. Zaklinający.

Wiedźma stoi w oknie i smutno uśmiechając się do wirujących płatków śniegu, drżącymi wargami prosi Zimę by została jeszcze trochę, by nie odchodziła. Póki za oknami panuje Zima, Wiedźma czuje się bezpiecznie, wydaje jej się, że ma jeszcze na wszystko czas, bo przecież cały świat śpi i czeka na Wiosnę. Wiosnę, która zmusi do życia, do rzucenia się w owczy pęd do radości  i mocno przereklamowanych truskawek.
Wiedźma bierze w zmarznięte ręce grudki śniegu i wsłuchuje się w skrzypienie białego puchu pod stopami, przecież Zima nie może jeszcze odejść. Jeszcze nie czas...

sobota, 13 marca 2010

Numer Dziewięćdziesiąty Ósmy. Samotny.

Tak na prawdę zawsze jesteś sam. Niezależnie od tego czy otacza Cię tłum przyjaciół czy jesteś samotnikiem. Z najczarniejszymi, najgorszymi myślami nie dzielisz się z nikim. tak po prostu nie wolno.
Analogicznie jest z wszystkimi najważniejszymi decyzjami, wydarzeniami itp. Gdzieś tam w głębi siebie w samym meritum naszej osobowości zawsze pozostajemy samotni, niepoznani, nieodgadnieni.
Ta świadomość nieustającej samotności, wbrew pozorom nie jest wcale pesymistyczna, według pokrętnej wiedźmiej logiki jest nawet bardzo optymistyczna, bo pozwala się cieszyć obecnością bliskich w chwilach mniej trudnych i tak daleko czy głęboko na ile im na to pozwalamy.

piątek, 12 marca 2010

Numer Dziewięćdziesiąty Siódmy. Raskolnikowski.

Wiedźma wie, choć chyba podświadomie samej sobie próbuje udowodnić, że jest inaczej. Że jest poza ustalonym porządkiem świata. Że powszechne zasady są dla zwykłych śmiertelników, dla słabych jednostek, wieprzy astralnych, bożych kundli, nie dla Wiedźmy. Że Wiedźma może brać co chce i kiedy chce i że życie nie zgwałci jej szczęścia konsekwencjami, prawami karmy. Jak rozpieszczona kilkuletnia dziewczynka, która żeby przekonać się że nóż jest ostry musi rozciąć sobie nim rękę.

Bo choć w teorii Wiedźma zgadza się z Dostojewskim, to w praktyce chce być jak Raskolnikow. Musi się upodlić by móc się odrodzic, by zrozumieć pewne prawa.

Numer Dziewięćdziesiąty Szósty. Niewiedzący.

Panna Malcontenta w dzisiejszym wpisie będzie gloryfikować niewiedzę. Albo raczej po prostu powie, zupełnie zresztą szczerze, że od tygodni nic nie sprawiło jej większej radości niż niewiedza. Bo panna Malcontenta w zeszły piątek pakowała się na wyjazd, który w znacznym stopniu był niewiadomą. Nie wiedziała czy jedzie wyłącznie do Wrocławia, czy też poniesie ją do Milicza, a jeśli tak, to kiedy i ile tam zostanie, a jeśli już zostanie, to jak będzie wracać, czym, kiedy o której. No i wynikające z tego dylematy - ile par majtek i skarpetek z sobą zabrać, jakie ubrania, czy brać drugie buty. A jeszcze piękniejsze było, że nawet jak już sobie poskładała, że jednak Milicz, jednak w poniedziałek, i że pekaesem to i tak wyszło inaczej niż planowała. I tak jej lekko z tym było i łatwo. Nie wiedzieć, nie planować. Wyjść do sklepu i zamiast tego iść na spacer.

Na deser, na sam koniec podróży Panna Malcontenta sama sobie zafundowała najbardziej niespodziewaną wycieczkę, wsiadając w tramwaj który zamiast zawieźć ją do domu wywiódł ją w pole i to dosłownie. Ciemno zimno do domu daleko, w ręce ciąży podróżna torba, w telefonie zniecierpliwiona matka pyta kiedy Malcontenta będzie w domu. A ona nawet nie wie gdzie jest. Przystanki tramwajowe tylko z jednej strony torów, więc Panna Malcontenta mrucząc pod nosem "maszeruj albo giń!" drałowała w błocie do najbliższego przystanku w stronę centrum. Na szczęście po tym incydencie do domu dotarła już bez problemów, zastanawiając się tylko mocno, dlaczego za pierwszym razem gdy patrzyła na rozkład jazdy nie było na nim zaznaczonego tramwaju, który wywiódł ją w pole.

czwartek, 4 marca 2010

Numer Dziewięćdziesiąty Piąty. Wieczorny.

Bo może nie wiesz, Drogi Czytelniku, ale ta wiedźma, która się tu pseudo-literacko wyżywa istnieje tylko po zmroku, w świecie stworzonym z ciemności nocy, pomarańczowych słońc ulicznych latarni i tego co aktualnie gra jej w słuchawkach.
Samotnie spaceruje po pustych ulicach miasta podziwiając malunki rozświetlonych okien w budynkach. Kontempluje codziennie z niesłabnącą fascynacją spowitą turkusowym światłem wierzę kościoła. Uśmiecha się do uśpionych jeszcze drzew i udaje, sama przed sobą, że nie boi się nic a nic, mijających ją zakapturzonych postawnych przechodniów i widzianych w oddali przygarbionych starców w czarnych płaszczach.
Wiedźma jest chwilą, w której drogę przebiega jej czarny kot i wspomnieniem przywołanym przez jakąś piosenkę, którą akurat słychać w słuchawkach. Jest próbą okiełznania jedną ręką burzy niesfornych włosów i stukaniem jej butów na pustej ulicy.

poniedziałek, 1 marca 2010

Numer Dziewięćdziesiąty Czwarty. Prawdziwy.

Panna Malcontenta ma poważny problem. Problem z prawdą, z prawdami o uczuciach., o myślach. A największy problem to Panna Malcontenta ma z wiecznością. Bo chociaż doskonale wie, że wszystkie prawdy są szczerymi prawdami jedynie w momencie ich wypowiadania, to domaga się jakichś prawd wiecznych i ponadczasowych. Wymaga od ludzi tego czego nawet sam bóg chyba nie byłby w stanie jej zagwarantować. Nie potrzebnie cedzi słowa, żeby później nie musieć później się z nich wycofywać. Wstrzymuje uczucia, przeczucia i myśli. Czeka sama nie wie na co. Na wielkie namiętności, bohaterskie czyny i dramatyczne decyzje, do których zapewne nigdy nie będzie zmuszona. Zadziera głowę wysoko do góry zamiast poświęcać się drobnicy pod stopami, mimo iż doskonale wie,że nie powinna. Te wszystkie banały życia codziennego są jakoś niezgodne z jej naturą. Wyraźnie domaga się dramatu, który skutecznie dałby upust uczuciom. Drzemiącym w niej demonach. Bo chociaż Malcontenta obyciem przypomina Królową Śniegu, to wewnątrz niej kipią ogromne pokłady niespełnionych żądz.

czwartek, 18 lutego 2010

Numer Dziewięćdziesiąty Trzeci. Zaciśnięty.

Panna Malcontenta zaciska usta, zaciska zęby i oczy. W myślach sama siebie strofuje, że ma być silna, że nie wolno się bać, że przecież jakby coś, jakby coś to nic tonictonic...Nie chce nic mówić, nikogo oglądać. Czeka, aż pęknięte niebo spadnie jej na głowę i bardzo boi się wiosny, o której powoli wszyscy dookoła zaczynają paplać.

Do kolekcji piosenek przy których się poryczała dodała dziś Sharon den Adel & Anneke Van Giersbergen - Somewhere, szkoda tylko, że tego odkrycia musiała dokonać w pracy. Na szczęście nikt nie widział, jak zaszkliły jej się oczy, a nawet jeśli, to przecież to od komputera! A niech ktoś spróbuje sugerować coś innego. Nieważne.

niedziela, 7 lutego 2010

Numer Dziewięćdziesiąty Drugi. Sumienny.

Panna Malcontenta wybrała się dziś do ulubionej knajpki z przyjaciółką. Na szczęście lokal zmienił niedawno właściciela  i panna Malcontenta znów jest tam anonimowa, a nie znana panu Barmanowi jako "Dzień Dobry Warka Strong". Zatem Panna Malcontenta poszła do baru złożyć zamówienie i niemal od razu jej uwagę przykuł siedzący przy barze mężczyzna. Panna Malcontenta wzięła go za najbardziej znienawidzonego przez nią wykładowcę, zatem gdy on obrócił się w stronę Malcontenty, powiedziała mu dzień dobry, zanim uświadomiła sobie, że to nie wykładowca, a obcy facet. Zażenowana opowiedziała popełnioną właśnie gafę przyjaciółce, myśląc, że chyba najwyższy czas załatwić sprawy związane z zaliczeniem przedmiotu.

wtorek, 2 lutego 2010

Numer Dziewięćdziesiąty Pierwszy. Przepełniony.

Naczynie na cudze smutki i żale jest pełne.
Całym swoim nieistotnym jestestwem naczynia, czuje, jak spada ta ostatnia kropla cudzego żalu, smutku, frustracji czy złości. Jest pełne do samego końca więc aż za dobrze wie co się teraz stanie. Naczynie drży, bo przecież przedmioty nie krzyczą, nie skomlą z żalu i nie gryzą własnych pięści, żeby zdusić krzyk bezradności. Ostatnia kropla burzy spokój szarej wody wewnątrz. Naczynie przyjmuje tę jedną kroplę ponad i czuje jak mętna ciecz rozbryzguje się na zewnątrz, woda pełna jadu chlapie prosto w oczy Wlewającego i dotkliwie je parzy. Wlewający jest zły i rozżalony. Czuje, że naczynie go oszukało, więc uderza w nie z całej siły. Reszta szarej wody rozlewa się dookoła, a puste naczynie z cichym brzękiem turla się po podłodze. Zawiodło. Wie.

poniedziałek, 1 lutego 2010

Numer Dziewięćdziesiąty. Organizatorowy.

Tak organizatorowy, a nie organizacyjny.

Bo Malcontenta, jak zwykle szukając dziury w całym doszła do wniosku, iż jej mały burdelik zwany potocznie życiem najlepiej zorganizowałby notes, ale nie kalendarz. Panna Malcontenta rok temu próbowała organizować się z kalendarzem, ale niestety jej nie wyszło, dlatego w tym roku śliczny granatowy kalendarz, prezent od pana M. leży dziewiczy, pogrzebany gdzieś między swetrami w ogromnej szafie Malcontenty. Wymarzony notes powinien być gruby- żeby nie skończył się zbyt szybko i by nie było żal pisać czy rysować w nim bzdur. Powinien być w środku gładki, by właśnie i pisać i rysować można było. Koniecznie musiałby też mieć grubą i mocną okładkę, by nie zniszczył się w torebkach Panny Malcontenty, wypełnionych bóg-jeden-wie-czym. Sama okładka musiałaby oczywiście pasować do właścicielki, być "jej", tak żeby Malcontenta czuła z nim emocjonalny związek.

Jeśli ktokolwiek taki gdziekolwiek dostrzeże, Panna Malcontenta będzie wdzięczna za informacje.

niedziela, 31 stycznia 2010

Numer Osiemdziesiąty Dziewiąty. Zimowy.

Panna Malcontenta z przykrością i pewnym zażenowaniem odkryła, że dziś jest 31, ostatni dzień miesiąca, zabolało ją to tym mocniej, gdy odkryła, że w tym miesiącu na blogu zabrała głos zaledwie dwa razy i to za każdym razem z poczucia obowiązku. Boli ją ten trzydziesty pierwszy, również dlatego, że minął miesiąc, a ona nic. Nie popchnęła do przodu żadnej ze swoich spraw. Niby nic nowego, ale. Ona wmawia sobie, że to wszystko przez tę zimę, śnieg za oknem, mróz i lód na chodnikach, czeka, aż śnieg przybrudzi się jeszcze bardziej. Wiejącemu w oczy wichrowi powie wtedy: "wiesz, ja tak zawsze wyobrażam sobie piekło, ciemne puste okna, przenikliwie zimny wiatr i lód na chodnikach i przede wszystkim tę pustkę". Bo Panna Malcontenta ma dziwne wrażenie, że większość jej znajomych zamarzła, albo zapadła w zimowy sen. I ona doskonale to rozumie, sama zmusza się by mówić, by odpowiadać na smsy czy odbierać telefony. Zmusza się co rano, żeby wstać, żeby się ubrać, uczesać umalować, żeby wyglądać choć trochę jak człowiek. Zmusza się żeby jeść, żeby mówić. Czuje się zupełnie nieobecna i  gdzieś poza sobą samą.
Jest niedźwiedzicą i to bynajmniej nie tą jasno świecącą na firmamencie nieba, ani tym bardziej nie drugą żoną Cortazara, jest najzwyklejszą w świecie niedźwiedzicą, która powinna zapaść w zimowy sen, a nie zmuszać się do czegokolwiek.

niedziela, 24 stycznia 2010

Numer Osiemdziesiąty Ósmy. Nijaki.

Panna Malcontenta wciska się głębiej w ciepły sweter. Najchętniej nie wyściubiała by nosa poza kołdrę i delektowała lekturą "Podróży w Świat" Pani Woolf. Lektura tym smaczniejsza jest, bo panna Macontenta karmiła się ostatnimi czasy tanią fantastyką, która choć wciągająca nie zaspakajała potrzeb związanych z estetyką tego jak powieść jest napisana.

Panna Malcontenta jednak podjęła heroiczną walkę z sobą samą i wyszła z łóżka i ubrała się i odgrzebała trochę zakurzonych płyt. Słuchając ich doszła do wniosku, że swój pamiętnik mogłaby prowadzić przez zaledwie notowanie słuchanych w danym czasie piosenek. Sama była zaskoczona, kiedy słuchając tego czy tamtego kawałka myślała o tym co podczas słuchania ich kiedyś tam, absorbowało ją. To zabawne, myślała, że słuchasz piosenki o jednym, a kojarzy Ci się ona z czymś zupełnie innym. Panna Malcontenta cisnęła stare płyty w kąt, szepcząc do siebie "Przecież tamtej mnie już dawno nie ma.". Włączyła "Black Wings" Ava Inferi i rozpłynęła się w muzyce, albo zatopiła w sobie. Jak kto tam woli!

niedziela, 17 stycznia 2010

Numer Osiemdziesiąty Siódmy. Odroczony.

Panna Malcontenta przegląda zeszłoroczne wpisy na blogu i milcząco raczej ze zrozumieniem niż z politowaniem uśmiecha się do nich. Wie, że to jest pierwszy noworoczny wpis, mimo że od rozpoczęcia nowego roku minęły już dwa tygodnie, wie, że powinien być podsumowujący albo choć opisujący sylwestra, ale jakoś nie chce, nie potrafi.
Nowy rok wydaje się trudniejszy niż poprzedni, Panna Malcontenta zaczęła go ze łzami i śmiechem z rozmowami do białego rana i do utraty głosu. Z irracjonalnym zachowaniem godnym nastolatki i zdecydowanie zbyt krótką sukienką budzącą zazdrość koleżanek. Postanowiła nie robić postanowień noworocznych, ma tylko cichą nadzieję i apeluje sama do siebie by załatwić kilka spraw, których przecież nie można odwlekać w nieskończoność! A one przecież choć trochę uporządkują jej marny żywot i nie będą już przypominać o sobie przed snem.

Panna Malcontenta potrafi nadal histerycznie płakać tracąc oddech i gryząc nadgarstki. Dawno nie wypuszczane przez nią na świat demony okazały się potwornie głodne, toteż przy nadarzającej się okazji kąsały wyjątkowo łapczywie każdy skrawek słabości, każdą bliznę dostępną ich zębom. Przegrana Panna Malcontenta nuci swoim demonom smutną kołysankę, a kiedy one już zasną sama tępo wbija wzrok w rozświetloną nocną latarnią firanką. Ten gest przegranej, jakim jest w środku nocy siąść w fotelu i patrzeć w okno zagościł u niej na dobre. Smutnymi nutami zapomnianych utworów okłada świeże rany. Ból paradoksalnie uspokaja.

Panna Malcontenta ma zasznurowane usta (i rozsznurowane buty) jest zupełnie niezdolna do pisania czegokolwiek sensownego.