wtorek, 27 października 2009

Numer Siedemdziesiąty Piąty. Halloweenowy.

Można mnie zlinczować, ja wszystkie argumenty ZA doskonale rozumiem, sama jeszcze do niedawna byłam ich gorącą wyznawczynią, ale...nie wiem czy to dlatego, ze się starzeję i z wiekiem kark mam coraz bardziej giętki, czy z nudy czy po prostu z czystej chęci zabawy ale w pracy już drugi rok z rzędu świętować będę to hAmerykańskie święto. Mogłabym odprawić Dziady, ale nie wiem jak... więc zostaje mi Halloween. Przebieram się -tzn. strój wciąż wymyślam i układam w głowie, czekam aż przyjdzie peruka i farby do malowania twarzy. W pracy ciągle wycinam fragmenty dekoracji, szukam kolejnych, z niecierpliwością czekam aż K. zmontuje do końca wisielca. Mam z tego wszystkiego niepohamowaną dziecięcą radość. Radość, której w pracy mam jak na lekarstwo.
Może to wystarczające usprawiedliwienie dla obchodzenia obcych mi kulturowo świąt?

środa, 21 października 2009

Numer Siedemdziesiąty Czwarty. Apatyczny.

Zaczęło się znów. Niesłyszenie budzika, wieczne niedospanie, permanentna niechęć do robienia czegokolwiek. Od dawna już takim wysiłkiem nie było wstanie z łóżka, ubranie się i wyjście z domu. Wszystko odkładam na jutro. Za każdym razem gdy mam się za coś zabrać opadają mi ręce.

W winampie Aimee Mann "Save Me".

piątek, 16 października 2009

Numer Siedemdziesiąty Trzeci. Zdecydowanie spóźniony, ale obowiązkowy!


Oczywiście powinnam ten wpis zrobić jakiś tydzień temu, kiedy wszystko było jeszcze świeże, a nie teraz, kiedy jesień deszczośniegiem mnie chłoszcze, ale jak to się mówi , lepiej późno niż później, a ja po prostu ze wszystkim mam taki poślizg...

Ale od początku, czyli od tego jak to po ostatnim wspólnym wypadzie miałam poważne obawy przed kolejnym. Oj miałam i to tym większe, że tym razem na cel naszej wyprawy wybraliśmy sobie góry, a jak wiadomo o tej porze roku pogoda w górach może oględnie mówiąc, nie być najlepsza.
Mimo wszystko, wizja oglądania na  żywo Trialu, a także sama Szklarska poręba przekonały mnie. Razem z panną G. wpakowałam się do pociągu, gdzie mimo iż mówiłam, że zawsze siadam w dziwnym towarzystwie, pozwolono wybierać mi miejsce.
Myślę, że lepszego przedziału w tym pociągu nie mogłam wybrać. Ośmiolatek z mamusią, nauczyciel fizyki, tegoroczny maturzysta i zrzęda i w to my. Czego można chcieć więcej?  W naszym przedziale siedzibę miała potworkowa szkoła rysunku małego Kuby, który chciał być szalonym naukowcem i pragnął by na świecie zatryumfował Chaos. To u nas rysowało się zombie, gobliny i magiczne wilki. No i przede wszystkim to w tym a nie innym przedziale opowiadano o przygodach Czerwonego Kapiszona, który ratował dziadka chorego na psycholiznę... Po takim preludium wiedziałam, że ten wyjazd będzie co najmniej interesujący!
Oczywiście nie myliłam się bo jak tylko po mniejszych i większych przygodach dotarliśmy do celu, czyli hotelu, poznaliśmy co ważniejsze osobistości, a przynajmniej tak nam powiedziano. Piliśmy sobie jak na wycieczce szkolnej, kulturalnie w hotelowym pokoju, a gdy zabrakło nam trunku poszliśmy szukać go w miasto. I właśnie w tym miejscu powinnam zamieścić filmiki z miejskiego monitoringu- przedstawiające jakąś moją pseudo-bójkę z panem M2 i rozmowy o życiu moje i pani K. na wystawie sklepowej, na głównej ulicy Szklarskiej Poręby...a rano niezapomniany kac...Niezapomniane zimno na odcinku specjalnym numer jeden i niezapomniana przygoda z wyimaginowanym przez nas zgubieniem drogi, tak tak moi drodzy, nam się wydawało, że się zgubiłyśmy...Takie rzeczy to tylko my :)!
Noc druga o smaku becherówki, z biednym panem M2, który do końca myślał, że się z niego nabijam, mówiąc o spaniu w jednym łóżku ze mną i panną G. Sytuacja prawie tak samo idiotyczna jak ta, kiedy w toalecie jakiejś knajpy rozbierałam W. bo przegrał zakład o koszulkę...Bezcenna mina pana M1, kiedy o zaistniałym fakcie dowiedział się rano...
Dzień drugi pod znakiem Karpacza i wielkiej wspinaczki do Świątyni "Mąk", wspinaczki długiej ciężkiej i pełnej chujów, kurw i o jebe latających obok nas jak skowronki. Grzaniec w knajpie z której pamiętam, tylko, że nieprzyzwoicie wodziłam wzrokiem za jakimś przystojnym mężczyzną. Później  powrót do domu, śpiewający o wypróżnianiu duet z panią K, do melodii Feela, bo przecież ja w każdą żenującą akcję wchodzę z radością trzylatka.
A na koniec niezapomniane zakwasy w poniedziałkowy poranek, co ja mogę więcej powiedzieć- było cudownie, jak za dawnych beztroskich lat i takich weekendów chciałabym jak najwięcej. Serdecznie dziękuję towarzyszom wyprawy i lokalnemu Koszałkowi-Opałkowi za kija-samobija ;)!

wtorek, 6 października 2009

Numer Siedemdziesiąty Drugi. Jesienny.

Panna Joanna chadza ulicami i zbiera kasztany zastanawiając się, czy robiąc to, nie pozbawia kogoś tej przyjemności podniesienia z ziemi ciepłego gładkiego brązowego symbolu jesieni. Czy kasztanów starczy dla wszystkich. Panna Joanna choć czuje, że być może jest już na to za stara, nie potrafi przerwać i kieszenie czerwonego płaszcza ma pełne kasztanów. Powoli przymierza się do zbierania kolorowych liści, ale na razie trochę jej odwagi brakuje i tylko dyskretnie je obserwuje.
Grzejąc nos w jesiennym słońcu, panicznie boi się zimy, grubych swetrów i czapek, w których jej wyjątkowo nie do twarzy.

Panna Joanna zbiera myśli, słyszy jak zegar tyka coraz głośniej, jak kościelne dzwony o 17.45 wołają, że już czas, już czas brać się w garść i z życiem za fraki. Panna Joanna zakłada słuchawki na uszy i szepcze do świata "Od jutra".