poniedziałek, 27 kwietnia 2009

Numer Czterdziesty Drugi. Numerologiczny.

Podobno tonący brzytwy się chwyta z moją podświadomą skłonnością do samookaleczeń jest to bardzo prawdopodobne. Dlatego łykam idiotyczną wróżbę-brednię młodszej siostry, o tym, że jeśli przypadkowo zerkamy na zegarek i zobaczymy tam jednakową liczbę godzin i minut np 08:08 to znaczy, że ktoś o nas myśli. Dziś widziałam tak 07:07 i 17:17. Zadziwiająca skłonność do siódemek. A podobno siódemka to szczęśliwa liczba. To też ilość Grzechów Głównych, a przecież o grzech mi tak na prawdę chodzi. Chcę, żebyś był moim grzechem...Skoro i tak jestem potępiona.

wtorek, 21 kwietnia 2009

Numer Czterdziesty Pierwszy. Wieczorny.

To może nawet nie jest ryzykanctwo, to chyba raczej głupota naiwność, czy moje hmmm... brakuje mi słowa. Ale oczywiście zamiast dać się odwieźć, jak normalna szanująca się kobieta, bo późny wieczór, bo takie czasy a dzielnica nieciekawa, , postanowiłam wracać do domu piechotą, nawet nie autobusem tylko piechotą. Ciepły wieczór, puste ulice. Ślepe okna pustostanów i odrapane tynki. Przyglądałam się ginącemu, śpiącemu miastu ze słuchawkami na uszach i muszę Ci powiedzieć, że w takiej "scenerii" "Kołysanka Powieszonego" brzmi obłędnie. Zwłaszcza pierwsze takty.

czwartek, 16 kwietnia 2009

Numer Czterdziesty. Wymuszony.

Sza. Nie wiem jak to jest, naprawdę cieszę się na spotkanie z nimi, witamy się buziaczki, misiaczki sama słodycz, a siadamy, zaczyna się rozmowa a ja milknę. Łapię się na tym, że patrzę gdzieś w okno, słuchając ich jednym uchem, że myślę o tym wszystkim czego im nie powiem, bo nie zrozumieją. Nie to żebym czuła się lepsza, ja po prostu... mam silne poczucie odmienności (?) dlatego dobrze czuję się milcząc. Kiedy milczę czuję się sobą... z resztą i tak niewiele mogę powiedzieć rzeczy, które mogłyby zainteresować, przynajmniej nie je. Jeśli mam jakiś, problem, mówię o nim w sposób lekceważący, w przelocie, tak, żeby zapomniały o tym zanim skończę mówić. Zastanawiam się na jakiej zasadzie jeszcze ta nasza przyjaźń, bo to przecież jest przyjaźń, funkcjonuje.

"Umiem być ciszą" w myślach powtarzam za Wojaczkiem.

piątek, 10 kwietnia 2009

Numer Trzydziesty Dziewiąty. Wielkanocny.


Bo ja po prostu uważam, że mnie się święta Wielkiej Nocy nie należą. Nie wierzę, w swoje zmartwychwstanie, więc nie powinnam świętować. I takie właśnie miałam założenie, tylko, tylko dziś te święta dopadły mnie jakoś tak niespodziewanie. Najpierw dyrektor zarządził, że o 12.00 idziemy wszyscy do domu, później wpadła jedna z naszych klientek z życzeniami i świątecznymi upominkami, co było strasznie, strasznie miłe, bo nic a nic nie spodziewane.
Później było już tylko gorzej, w domu rzuciło mi się na głowę, czy może poziom estrogenu uległ drastycznemu podniesieniu bo upiekłam mazurka. Tak, ja, JA moi drodzy czytelnicy upiekłam ciasto. Sama z siebie w dodatku - ostatnio takie wydarzenie miało miejsce osiem lat temu, jak dobrze liczę...
A później rzuciłam się w wir świątecznych porządków i nawet psu kąpieli nie przepuściłam.


Miejmy nadzieję, że to chwilowe zaburzenia emocjonalne.

środa, 8 kwietnia 2009

Numer Trzydziesty Ósmy.

Spierdalaj. Te słowa dziś cisną mi się na usta do wszystkich i każdego. Spierdalaj, spierdalaj, po trzykroć jeden z drugim spierdalaj. Wszystkim się wydaje, że mają prawo obarczać mnie swoimi problemami, że mogą liczyć na moją pomoc. Otóż ja uprzejmie informuję , że nie. Że nie mam najmniejszej ochoty na pomaganie, bycie uprzejmą czy nawet na życzliwe uśmiechanie się. Zaciskam dłonie w pięści i gryzę się w język, żeby żadne "spierdalaj" mi się nie wymsknęło.

Walczę sama z sobą, wytrzymaj jeszcze piętnaście minut w kuchni z rodziną. Odbierz jeszcze jeden telefon w pracy, a później byle dalej od tego wszystkiego. Jak chore zwierzę uciekam gdzieś od ludzi, ze słuchawkami na uszach chowam się pod kołdrą i myśli jak skaczące po łóżku pluskwy zabijam jedną po drugiej.

Znamy już te mentalne doliny, wiemy, że są do przejścia, że tylko trochę czasu trzeba.

poniedziałek, 6 kwietnia 2009

Numer Trzydziesty Siódmy. Zamknięty.

Nie potrafię wydusić z siebie słowa, tak jak gdyby to co powiem czy napiszę miało jakieś przełożenie na to co się stało/dzieje/ czy zdarzy. Choć myślę o tym wszystkim nieustanie - próbuję nie przeoczyć żadnej możliwości, to jednak nie potrafię mówić. Słowa grzęzną mi w gardle, a gdy tylko wydostaną się już poza mnie stają się takie banalne płaskie i infantylne, że robi mi się wstyd.
Chyba całkiem chętnie zaszyłabym sobie usta - nie mogłabym wtedy mówić tych wszystkich głupot.

Poza tym sama siebie zadziwiam, tą paletą uczuć jaka we mnie została, o której myślałam, że się wypaliła, że do takich emocji nie jestem już zdolna. A to wszystko jest jak zbudzenie demona, który wyrwany z głębokiego wieloletniego snu obudził się pełen sił i z gwałtownością tylko jemu znaną próbuje nadrobić czas przespany w zamknięciu.

Wciąż myślę, a mój ironiczny bóg wciąż mnie do tego podjudza, podstawia przed nos takie "ślady", które kojarzą się dość jednoznacznie. On tak zawsze...więc ja tylko wygrażam mu pięścią i śmieję się z jego okrutnych żartów.

czwartek, 2 kwietnia 2009

Numer Trzydziesty Szósty. Uparty.

Wszyscy trąbią o tym, że wiosna przyszła. Wszyscy się cieszą, każą się uśmiechać. Jeszcze troszkę i masowo zaczną kwitnąć kwiatki, śpiewać ptaszki, a do parków wylegną tłumy świeżo zakochanych par. Za chwilę każą mi malować jajka i iść do kościoła bo alleluja zmartwychwstał pan, bo świat się zbudził do życia.
Może świat się zbudził, bo ja niekoniecznie. Jeżeli faktycznie leżę w jakimś dole- czy to emocjonalnym, czy może cmentarnym, to nie życzę sobie by na chama ktoś próbował mnie z niego wyciągać. Nieważne czy jesteś moim księciem z bajki, najlepszą przyjaciółką, przypadkowo spotkaną w parku staruszką. Ja mam ochotę podciągnąć kołdrę na głowę i snem zimowym spać dalej.
Co nie zmienia faktu, że chętnie bukiet żółtych tulipanów lub żonkili przyjmę.