wtorek, 29 grudnia 2009

Numer Osiemdziesiąty Szósty. Psychiatryczny.

...Czyli stąd do wariacji.
Bo jak nazwać to że jadąc autobusem w jedną stronę nieopatrznie stanęłam nad jakąś umysłowo chorą kobietą, której wieku nawet nie jestem w stanie określić. Jak zahipnotyzowana całą drogę patrzyłam na osobliwe ruchy jej głowy i dłoni. Choć bardzo chciałam nie mogłam oderwać wzroku.
Natomiast jak wracałam z. Usiadła obok mnie pani psychiatra, która mimo iż miałam słuchawki na uszach i wzrok wbity w przeciwną do niej stronę postanowiła wciągnąć mnie w rozmowę o Miastach.
Na dodatek dostałam dziś książkę Virginii Woolf, jakby nie patrzyć też wariatki.
Czyżby ktoś mi chciał coś powiedzieć?

poniedziałek, 28 grudnia 2009

Numer Osiemdziesiąty Piąty. Poświąteczny.

Strasznie trudno zabrać się za cokolwiek po świątecznym lenistwie, więc argumentem, że głupio by było pod koniec grudnia zaniechać noworocznego postanowienia i nic nie napisać. Dlatego leniwie siadam przed komputerem, i zabieram się do pisania, sama nie bardzo wiedząc jeszcze o czym. Wzrok z monitora ucieka mi na laptopa leżącego obok.
Cóż, święta spędziłam najlepiej jak mogłam, śpiąc czytając w łóżku i jedząc. Postanowiłam nie przejmować się konwencjami i tym że coś wypada coś się powinno a czegoś nie. Nie czułam klimatu świąt więc nie świętowałam.
Po raz kolejny przekonałam się, że jeśli sama o siebie nie zadbam to nie zadba o mnie nic. I jeżeli ktoś ma mnie rozpieszczać to ja sama. Stąd pod choinka laptop i kilka książek, bo w sumie co więcej do szczęścia Asicy może być potrzebne?

Ze świadomości wypycham wszelkie próby podsumowania roku. Za dobrze wiem, ze nie wypadną one korzystnie. Sylwester coraz bliżej a ja mam nastrój mocno średnio bankietowy. Co prawda kupiłam sukienkę i bieliznę pod sukienkę ale to przecież nie znaczy nic. Kupiłam bo trzeba było. Tak, właśnie ja zrobiłam coś nie dlatego że chciałam a dla świętego spokoju. Starzeję się i kruszeję...
Jeżeli mogę mieć jakieś co do Sylwestra życzenia, to chciałabym w tym dniu odebrać telefon od jednej, a może nawet dwóch osób. Od osób do których sama nie zadzwonię, choćbym nie wiadomo jak sponiewierana była.

środa, 16 grudnia 2009

Numer Osiemdziesiąty Czwarty. Śniegowo-świateczny.

Wiedźma w pocie czoła doprowadziła do stanu używalności swoją siedzibę. Umyła okno, wymiotła z kątów wszelkie pajęczyny i ciciki. Rozłożyła dywan, powiesiła obrazy. Z szafy wyrzuciła wszystkie ukochane aczkolwiek nie zdatne już do noszenia ubrania. Pożegnała się z nieużywanymi od dawna farbami i pędzlami i schowała je na dnie przepastnego kredensu. Poukładała wszystkie książki równiutko na półce i wyrzuciła wszystkie stare listy i kalendarze. Na wierzchu zostawiła tylko tę jedną książkę, którą czyta od kilku lat, regularnie porzucając ją i wracając. Wciąż do przodu. Teraz ją skończy. Teraz jest właśnie jej czas. Tak czuła wiedźma.

Przez świeżo umyte szyby okna podziwia wirujący w powietrzu pierwszy śnieg i uśmiecha się do każdej spadającej śnieżynki. Szepcze do siebie, że dziś jest pierwsza łososiowa noc. Tajemne święto wiedźmy.

Dumnie spogląda na wypisane, gotowe do wysłania kartki świąteczne.  W tym roku święta jej nie zaskoczą! W tym roku się im nie da!

wtorek, 8 grudnia 2009

Numer Osiemdziesiąty Trzeci. Szczęśiwy.

Być szczęśliwym to chyba zadowalać się tym co zsyła los, a nie samemu los kreować.
Próżne marzenie człowieka o byciu bogiem.
Więc dlaczego, skoro o tym wiem nie potrafię?

czwartek, 3 grudnia 2009

Numer Osiemdziesiąty Drugi. Po ciemku.

Odkąd w moim pokoju poprzez tryumf nad ostatnią żarówką w żyrandolu, zapanowała ciemność, nastał bałagan totalny. Na komodzie zalegają sterty ubrań, swetry wiszą z resztą również na oparciach foteli i kanapy, w łóżku oprócz piżamy czai się nie używany koc, jakieś pluszowe misie, Pan Dora nie- on na stałe zamieszkał w torebce. Na biurku mam miks kosmetyków naczyń płyt CD i kartek pełnych raczej nie udanych szkiców. Nie potrafię, nie chce mi się nad tym zapanować. Mam nadzieję, że mama podlewa Pana Wrzosa, bo ja ie wiem kiedy robiłam to po raz ostatni. Pokój zaczął przypominać norę, a ja nie mam czasu, a przede wszystkim ochoty i siły by zabrać się za jego uporządkowanie. Każdą wolną chwilę próbuję przespać- wciąż brak mi snu. Na szczęście cały ten mój chaos spowija łaskawa ciemność.

czwartek, 26 listopada 2009

Numer Osiemdziesiąty Pierwszy. Sytuacyjny.

Ja (wieszając się wchodzącemu do domu ojcu na szyję): Cześć tatuuuuusiu!

Ojciec (głaszcząc mnie po plecach): No cześć córeczko. Jaką ty masz ładną bluzeczkę.

Ja ( spoglądając na żółty t-shirt, który miałam na sobie): Taaaa... Ładny  bo nie czarny...

Ojciec: No właśnie, a nie ty wszystko czarne, majtki czarne stanik czarny, żałoba po kocie czy jak?

niedziela, 22 listopada 2009

Numer Osiemdziesiąty. Wytchniony.

Malcontenta oddycha z ulgą. Mówi sobie, że jeszcze ma czas na to wszystko. Po raz kolejny postanawia wziąć się w garść, posklejać w całość skorupy swojego życia. Wie, że wciąż jednak nie wszystko stracone.

Kupiła absurdalne czerwone kozaczki, zamiast plastra by wreszcie rozchodzić martensy. Z niecierpliwością czeka na świąteczne bony w pracy, by kupić wszystkie zaległe książki z listy "musisz to mieć".
Wciąż nie napisała pracy dyplomowej, ale ma już za sobą pierwsze po długiej przerwie spotkanie z promotorem. Na ławce przed szkołą. Niespodziewanie i bezboleśnie. Uffff.... i teraz od jutra już na pewno!(Który to już raz?)

piątek, 20 listopada 2009

Numer Siedemdziesiąty Dziewiąty. Zazdrosny.

Zazdroszczę wszystkim tym kobietom, które potrafią swoje myśli transmutować w wiersze. Zwłaszcza w takie, w których liczba słów zredukowana jest do minimum, natomiast siła emocji spotęgowana jest do maksimum.
Zazdroszczę kobietom, które czują się zawsze kobietami i które kobieco się zachowują.
Tym, które mają swoich mężczyzn i potrafią dla nich dużo, o wiele za dużo w stosunku do tego co moim zdaniem powinny.
Zazdroszczę tym, które potrafią grać w tę grę, ale jeszcze bardziej tym, które potrafią mówić o tym co czują.

Chciałabym... nie nie powiem głośno...bo się nie spełni...

poniedziałek, 9 listopada 2009

Numer Siedemdziesiąty Ósmy. Mglisty.

Dyskretnym milczeniem pominęła fakt, że spóźniła się godzinę do pracy. Wróciła do domu zjadła obiad i przebrała buty. Zamieniła kozaki na wysokich obcasach na martensy. Zatrzaskując za sobą drzwi włożyła słuchawki do uszu i pozwoliła się porwać "Passion". Szła przez puste jakby obumarłe ulice, zachwycając się światłami latarni rozproszonymi we mgle. Od czasu do czasu spokój spaceru mąciły tylko wynurzające się z mgły czarne konary uśpionych drzew. Gałęzie rozgarniające mgłę skierowane ku niebu przywodziły na myśl wyciągnięte ku niebu ręce potępieńców. "Za dużo horrorów i fantastyki" skwitowała przyglądając się śpiącym aniołom na wystawie kwiaciarni. W kieszeni coś zadrgało, pospiesznie wyjęła z płaszcza telefon. Przyspieszyła kroku. Znów zwolniła niemal zatrzymała się przyglądając się tonącym we mgle wierzą kościoła. Nie czuła zimna, nie bała się mimo iż wyłaniające się z mgły postaci podobne bardziej były zombie niż ludziom. Przeszła niemal całe miasto, kiedy znów zadrgał telefon. "Gdzie jestem? Podziwiam dworzec z estakady...Co?! Minęłyśmy się?!". A przecież było to niemal niemożliwe na prawie zupełnie pustej ulicy. Zatem tylko nerwowy obrót na pięcie i odwrót. Coś jak przebudzenie się ze snu. Odkrycie mokrego płaszcza i włosów. Powrót z dalekiej podróży.

piątek, 6 listopada 2009

Numer Siedemdziesiąty Siódmy. TymCzasowy.

Oczywiście znów nie zajmuję się niczym pożytecznym. Prowadzę nieistotne rozmowy, przesłuchuję jakąś muzykę - poszerzam swoje muzyczne horyzonty, o tak brzmi lepiej! Przeczytałam już dzisiejszą lekcję hermetyki, bo tego akurat pilnuję tak skrupulatnie jak żeby karmić swoich pracowników w Restaurant City i przyjrzałam się trochę blogowi pana Małeckiego, którego to książkę czytałam cały wczorajszy dzień.
Postanowiłam, że dziś jest ostatnie "od jutra", że od jutra to ja faktycznie, przynajmniej te najważniejsze sprawy. Cóż, pożyjemy, zobaczymy, choć może przy okazji, może ktoś wie, jak to jest, że dnie upływają mi dzień za dniem w takim tempie, że wydaje mi się że wczoraj był wtorek a dziś już jest piątek, a jak chciałabym żeby czas tak szybko leciał w pracy, to nieraz 10 minut ciągnie się jak pół dnia? Przecież podobno czas nie jest z gumy!

Tymczasem...idę spać.

wtorek, 3 listopada 2009

Numer Siedemdziesiąty Szósty. Kontrolny.

Piszę ponieważ jedynie ten blog jest udanym postanowieniem noworocznym.
Tak na prawdę nie mam o czym pisać, podczas spacerów oddaję się swojemu ulubionemu zajęciu czyli szuraniu butami w stertach zeschłych liści. Dnie mijają mi na mówieniu sobie "od jutra" i spaniu. Nie mam o czym mówić ani z kim mówić.
Zamiast zająć się czymś praktycznym czytam o hermetyzmie i hermetycyzmie. Nie wiem czy to mi cokolwiek da.

W życiu znów mi się coś przewidziało. Nic nowego z resztą.

wtorek, 27 października 2009

Numer Siedemdziesiąty Piąty. Halloweenowy.

Można mnie zlinczować, ja wszystkie argumenty ZA doskonale rozumiem, sama jeszcze do niedawna byłam ich gorącą wyznawczynią, ale...nie wiem czy to dlatego, ze się starzeję i z wiekiem kark mam coraz bardziej giętki, czy z nudy czy po prostu z czystej chęci zabawy ale w pracy już drugi rok z rzędu świętować będę to hAmerykańskie święto. Mogłabym odprawić Dziady, ale nie wiem jak... więc zostaje mi Halloween. Przebieram się -tzn. strój wciąż wymyślam i układam w głowie, czekam aż przyjdzie peruka i farby do malowania twarzy. W pracy ciągle wycinam fragmenty dekoracji, szukam kolejnych, z niecierpliwością czekam aż K. zmontuje do końca wisielca. Mam z tego wszystkiego niepohamowaną dziecięcą radość. Radość, której w pracy mam jak na lekarstwo.
Może to wystarczające usprawiedliwienie dla obchodzenia obcych mi kulturowo świąt?

środa, 21 października 2009

Numer Siedemdziesiąty Czwarty. Apatyczny.

Zaczęło się znów. Niesłyszenie budzika, wieczne niedospanie, permanentna niechęć do robienia czegokolwiek. Od dawna już takim wysiłkiem nie było wstanie z łóżka, ubranie się i wyjście z domu. Wszystko odkładam na jutro. Za każdym razem gdy mam się za coś zabrać opadają mi ręce.

W winampie Aimee Mann "Save Me".

piątek, 16 października 2009

Numer Siedemdziesiąty Trzeci. Zdecydowanie spóźniony, ale obowiązkowy!


Oczywiście powinnam ten wpis zrobić jakiś tydzień temu, kiedy wszystko było jeszcze świeże, a nie teraz, kiedy jesień deszczośniegiem mnie chłoszcze, ale jak to się mówi , lepiej późno niż później, a ja po prostu ze wszystkim mam taki poślizg...

Ale od początku, czyli od tego jak to po ostatnim wspólnym wypadzie miałam poważne obawy przed kolejnym. Oj miałam i to tym większe, że tym razem na cel naszej wyprawy wybraliśmy sobie góry, a jak wiadomo o tej porze roku pogoda w górach może oględnie mówiąc, nie być najlepsza.
Mimo wszystko, wizja oglądania na  żywo Trialu, a także sama Szklarska poręba przekonały mnie. Razem z panną G. wpakowałam się do pociągu, gdzie mimo iż mówiłam, że zawsze siadam w dziwnym towarzystwie, pozwolono wybierać mi miejsce.
Myślę, że lepszego przedziału w tym pociągu nie mogłam wybrać. Ośmiolatek z mamusią, nauczyciel fizyki, tegoroczny maturzysta i zrzęda i w to my. Czego można chcieć więcej?  W naszym przedziale siedzibę miała potworkowa szkoła rysunku małego Kuby, który chciał być szalonym naukowcem i pragnął by na świecie zatryumfował Chaos. To u nas rysowało się zombie, gobliny i magiczne wilki. No i przede wszystkim to w tym a nie innym przedziale opowiadano o przygodach Czerwonego Kapiszona, który ratował dziadka chorego na psycholiznę... Po takim preludium wiedziałam, że ten wyjazd będzie co najmniej interesujący!
Oczywiście nie myliłam się bo jak tylko po mniejszych i większych przygodach dotarliśmy do celu, czyli hotelu, poznaliśmy co ważniejsze osobistości, a przynajmniej tak nam powiedziano. Piliśmy sobie jak na wycieczce szkolnej, kulturalnie w hotelowym pokoju, a gdy zabrakło nam trunku poszliśmy szukać go w miasto. I właśnie w tym miejscu powinnam zamieścić filmiki z miejskiego monitoringu- przedstawiające jakąś moją pseudo-bójkę z panem M2 i rozmowy o życiu moje i pani K. na wystawie sklepowej, na głównej ulicy Szklarskiej Poręby...a rano niezapomniany kac...Niezapomniane zimno na odcinku specjalnym numer jeden i niezapomniana przygoda z wyimaginowanym przez nas zgubieniem drogi, tak tak moi drodzy, nam się wydawało, że się zgubiłyśmy...Takie rzeczy to tylko my :)!
Noc druga o smaku becherówki, z biednym panem M2, który do końca myślał, że się z niego nabijam, mówiąc o spaniu w jednym łóżku ze mną i panną G. Sytuacja prawie tak samo idiotyczna jak ta, kiedy w toalecie jakiejś knajpy rozbierałam W. bo przegrał zakład o koszulkę...Bezcenna mina pana M1, kiedy o zaistniałym fakcie dowiedział się rano...
Dzień drugi pod znakiem Karpacza i wielkiej wspinaczki do Świątyni "Mąk", wspinaczki długiej ciężkiej i pełnej chujów, kurw i o jebe latających obok nas jak skowronki. Grzaniec w knajpie z której pamiętam, tylko, że nieprzyzwoicie wodziłam wzrokiem za jakimś przystojnym mężczyzną. Później  powrót do domu, śpiewający o wypróżnianiu duet z panią K, do melodii Feela, bo przecież ja w każdą żenującą akcję wchodzę z radością trzylatka.
A na koniec niezapomniane zakwasy w poniedziałkowy poranek, co ja mogę więcej powiedzieć- było cudownie, jak za dawnych beztroskich lat i takich weekendów chciałabym jak najwięcej. Serdecznie dziękuję towarzyszom wyprawy i lokalnemu Koszałkowi-Opałkowi za kija-samobija ;)!

wtorek, 6 października 2009

Numer Siedemdziesiąty Drugi. Jesienny.

Panna Joanna chadza ulicami i zbiera kasztany zastanawiając się, czy robiąc to, nie pozbawia kogoś tej przyjemności podniesienia z ziemi ciepłego gładkiego brązowego symbolu jesieni. Czy kasztanów starczy dla wszystkich. Panna Joanna choć czuje, że być może jest już na to za stara, nie potrafi przerwać i kieszenie czerwonego płaszcza ma pełne kasztanów. Powoli przymierza się do zbierania kolorowych liści, ale na razie trochę jej odwagi brakuje i tylko dyskretnie je obserwuje.
Grzejąc nos w jesiennym słońcu, panicznie boi się zimy, grubych swetrów i czapek, w których jej wyjątkowo nie do twarzy.

Panna Joanna zbiera myśli, słyszy jak zegar tyka coraz głośniej, jak kościelne dzwony o 17.45 wołają, że już czas, już czas brać się w garść i z życiem za fraki. Panna Joanna zakłada słuchawki na uszy i szepcze do świata "Od jutra".

piątek, 25 września 2009

Numer Siedemdziesiąty Pierwszy. Zdeklarowany.

Nie chcę prostych dróg i łatwych rozwiązań. Gotowych schematów na dobre życie. Chcę sama znaleźć drogę do sensu życia. Sama ją sobie utorować. Żyć według własnych zasad i nie ograniczać się ogólnikami.
Pojawia się tylko pytanie czy przez ten pomysł celowo omijam spotkane na drodze szczęście. Czy przez wygórowaną ambicję nie potrafię zadowolić się tym co mam, co zsyła bóg, los czy inna siła wyższa.
Czy po przejściu tych wszystkich samotnych, zapuszczonych traktów nie dojdę do miejsca z którego wyszłam. albo gorzej, czy nie dotrę do wymarłego miasta, w którym zginę, żałując, że nie mogłam się zadowolić małymi miasteczkami mijanymi po drodze?

poniedziałek, 21 września 2009

Numer Siedemdziesiąty. Pourodzinowy.

Tak. Kolejne urodziny za mną. Chociaż tak naprawdę jeszcze nie wszystkie punkty programu ich obchodów są za mną. Jeszcze nie ze wszystkimi oblałam, że jestem rok starsza, a z niektórymi po prostu muszę, bez tego urodziny nieważne.
Żadne z życzeń nie zapadły mi w pamięć, pewien Pan z pracy sam nie wie jak bardzo trafił, życząc mi odporności, poza tym nic bardziej istotnego...

I, i pierwszy raz od paru lat, te urodziny wreszcie były moje i tylko moje bez cienia wspomnień o kimś o kim nie chcę pamiętać, bez jego cynicznych życzeń. Poczułam się wolna, odetchnęłam z ulgą- nadszedł całymi latami oczekiwany koniec.

sobota, 19 września 2009

Numer Sześćdziesiąty Dziewiąty. Kobiecy.

Od kilku dni obsesyjnie słucham The Gathering "Saturnine", z początku dla przyjemności dźwięków, później już tylko dlatego, że nie mogłam i nadal nie mogę się oderwać od perwersyjnej wręcz przyjemności słuchania. I nie będę mówić głośno, ile razy walczyłam z sobą, żeby nie płakać, kiedy słyszałam ten tekst, że "You don't need to preach, you don't have to love me, all the time". Tym bardziej nie powiem głośno, ile razy rozpłakałam się słysząc tę piosenkę.
I to nie dlatego, że utożsamiam się z podmiotem lirycznym. Chociaż, pewnie w jakiejś części też.
To raczej nad kobiecą naturą płakałam (Męskość polega na tym aby bić kobietę/ Zgadzam się z Tobą nadstawiam policzek). Nad tym, że tak wiele z nas, w imię Miłości, czy innego przywiązania, decyduje się na zadowalanie byle czym, na to "you don't have to love me, all the time", pozwalamy się karmić ochłapami czułości i okruchami sympatii z męskiego stołu, bo boimy się zostać same (Kiedy odchodzisz nie pytam kiedy wrócisz/ Kiedy wracasz nie pytam gdzieś był/ Dziwisz się gdy mówię że Cię kocham/Przecież to znaczy: jestem już zawczasu wdowa) . Skłonne jesteśmy wybaczyć romans czy przymykać oko na zdrady, bo może się skończy i znów będzie dobrze. Znosimy poniżanie, przemoc psychiczną i fizyczną w imię Miłości i że cię nie opuszczę aż do śmierci (Kiedy indziej klniesz moją matkę/ Słucham pilnie, pilnie przytakuję/ O mnie najczęściej opowiadasz źle/ Mówię że masz rację kiedy mi powtórzą). I jeszcze skamlemy płaczemy i czujemy się winne, kiedy ten Pan Nasz i Władca nie daj boże odchodzi.

Oszukujemy się, nasze partnerstwo jest chore. Nie na tym polega miłość. W krajach arabskich kobiety mają okryte ciała i tylko małą szparkę na oczy. W Polsce odwrotnie. Możemy chodzić w bikini, ale oczy mamy zakryte. - że na koniec zacytuję Panią Manuelę.

wtorek, 15 września 2009

Numer Sześćdziesiuąty Ósmy. Zawodowy.....Leonowy.

Tak, stało się. Ja i wrzos-prezent-urodzinowy jesteśmy jak Leon Zawodowiec i jego Roślina. Pisząc te słowa właśnie się d Niego uśmiecham, bo stoi tu obok i czeka aż wystawię Go za okno. Trochę mi dziwnie, bo jeśli chodzi o głównych bohaterów to ja zawsze miałam być Matyldą, a Error, całe szczęście obecnie zbyt zajęty, by czytać moje wypociny, miał być Leonem.
Wrzos, musi mi wybaczyć, ale nigdy ie planowaliśmy obsadzenia roli Rośliny, zwłaszcza wrzosem.
Muszę tylko uważać, żeby z miłością do roślinki nie przesadzić, bo skończę, jak jedna z bohaterek Miasteczka Twin Peaks, tuląca do piersi pieniek jakiegoś drzewa ;).

poniedziałek, 7 września 2009

Numer Sześćdziesiąty Siódmy. Wrześniowy.

Wrzesień. Mój. Mój czas. Z roku na rok coraz bardziej związana z nim jestem. Coraz mocniej czuję, jak we wrześniu ożywam, nabieram mocy i przez chwilę wydaje mi się, że mogę wszystko.
Rozpieszczam się. Kupuję książki w ilościach godnych mola książkowego, jakieś szmatki, biżuterię i słodycze. Niczego odmówić sobie nie potrafię.
Na wrześniowej liście życzeń został chyba tylko wrzos. Taka moja tegoroczna fanaberia. Zapach za którym tęsknię i kolor od którego nie mogę oderwać oczu.
Może jutro.

wtorek, 1 września 2009

Numer Sześćdziesiąty Szósty. Pierwszo-wrześniowy.

Tak mi dziś wyszło, że pierwszy raz, mimo, iż mieszkam tu od dziesięciu lat widziałam jak pierwszy września w przedszkolu naprzeciwko wygląda z tej "drugiej" strony. Ja pierwszy dzień w przedszkolu pamiętam w jakiś szaro-burych kolorach, tylko krzesełka na sali były cholernie białe. Pamiętam, że wszystkie dzieciaki płakały, ja z też, bo w końcu ojciec, bardzo pedagogicznie, obiecał, że zaraz wróci, a nie wracał już od dłuższego czasu.

Dzisiaj spacerując z psem i tym samym spóźniając się do pracy oglądałam sobie jak to rodzice prowadzą dzieciaki do tego samego przedszkola, jak machają im widząc je w oknie, jak później mimo iż są już zbyt daleko by zobaczyć dziecko wciąż oglądają się za siebie.

Dziwna sprawa.

poniedziałek, 17 sierpnia 2009

Numer Sześćdziesiąty Piąty. Okienny.

Coraz lepiej rozumiem Horacio Olivierę. W tym momencie, kiedy w czasie bezsennej nocy podchodzę do okna i patrzę na pustą ulicę. Dla mnie ten "akt" też jest przyznaniem się do porażki. Przyznaniem się do winy. Że nie śpię, choć powinnam.

niedziela, 16 sierpnia 2009

Numer Sześćdziesiąty Czwarty. Skrajny.

Walczysz z sobą, miotasz się, próbujesz spojrzeć na problem z każdej możliwej strony, rozważyć każde możliwe, a nawet niemożliwe rozwiązanie, przejrzeć wszystkie dostępne opcje "co-by-było-gdyby" i te zupełnie niedostępne. Wskakujesz w skórę drugiej osoby, zastanawiasz się, co myśli ona, o co jej chodzi, jak to z jej strony wygląda. Denerwujesz się, irytujesz, zadręczasz, aż nagle...nagle spadają wszystkie zasłony, na kolana rzuca cię przerażające jasność bezsensu całej sytuacji. Dochodzisz na sam koniec drogi, którą szedłeś i okazuje się, że na jej końcu nie ma nic. Zostaje ci wybór- skok w przepaść, albo powrót, tymi samymi co wcześniej ścieżkami, po śladach własnych stóp. Nagle oświeca cię bezcelowość twoich działań i bezsens każdego kroku. Skok z rozpaczy czy rezygnacja i powrót by zacząć jeszcze raz, od początku?

niedziela, 9 sierpnia 2009

Numer Sześćdziesiąty Trzeci. Kobiecy.

Uważam, że jest coś niezwykłego czy nawet mistycznego w widoku kobiety przed lustrem która sama sobie obcina czy farbuje włosy. Dla mnie ma to coś z jakiegoś pradawnego rytuału.

piątek, 7 sierpnia 2009

Numer Sześćdziesiąty Drugi. Poweekendowy.

Zabieram się za ten wpis od niedzielnego popołudnia, bo tak nakazuje mi stworzona przeze mnie samą tradycja pisania podsumowań tych naszych imprez, ale tym razem nie jest to prosta sprawa, ponieważ nie wiem, co o weekendzie myśleć. Tak, nadal nie wiem.
Wiem za to, że ta impreza była najdłużej oczekiwaną imprezą, jaką sobie przypominam. Wiem, że wszyscy pokładaliśmy w niej wielkie nadzieje, może zbyt wielkie, więc biedna impreza tego nie wytrzymała i padła, a może po prostu to ja zbyt trzeźwa byłam i zbyt serio to wszystko wzięłam.
W każdym bądź razie postanowiłam, tu i teraz, przemilczeć to wszystko, co powoduje mój niesmak czy może raczej skonfundowanie, a skoncentrować się na tym, co było In plus, a przecież sporo tego było.
Począwszy od tego, że już na samym początku pewna Pani, miewająca Winetu, zamiast „deżawi” zamieniła kapustę pekińską w papużkę egejską, przez motyw dzikiego tańca podczas ścielenia łóżek, niech mi bóg wybaczy przy piosence Dody(!), czy kieliszka ciepłej wódki na zakończenie imprezy o 6.00 i zarazem na dobry sen. A później, później już tylko lepsze szopki były- poranne piżama-party na balkonie, bezbłędny hip-hopowy skład w pewnym polusiu na drodze do Złotego Stoku, klamerka-party, które porwało wszystkich biesiadników i wszystkie dostępne klamerki(pewnie jakieś 50 % z nich już nigdy się nie odnajdzie)... i jeszcze oglądanie gwiazd leżąc na mokrej od rosy trawie i inne drobne drobnostki za które w tym momencie serdecznie wszystkim dziękuję.

poniedziałek, 27 lipca 2009

Numer Sześdzieśiąty Pierwszy. Męski.

W dzisiejszych swoich wynurzeniach chciałam serdecznie pogratulować: błyskotliwości i wysokiego ilorazu inteligencji a przede wszystkim obycia i klasy, wszystkim osobnikom rodzaju męskiego, którzy:
a) obrzucają bardziej czy mniej wulgarnymi synonimami słowa "kurtyzana" kobiety, które nie chciały się z nimi kochać, umówić czy zwyczajnie urok i podryw tych panów na panie nie zadziałał,

b) nazywają dziwnymi lub nienormalnymi tudzież głupimi, kobiety które nie są zainteresowane spotkaniem z danym osobnikiem,

c) za obelgę uważają jedynie wulgaryzmy, natomiast słowa głupia, kłamliwa czy pusta nie są ich zdaniem obraźliwe dla kobiety,

d) uważają, że w dzisiejszym świecie dziewice to gatunek wymarły.

Serdecznie takim istotom gratuluję.

środa, 22 lipca 2009

Numer Sześćdziesiąty. Niespójny.

Znów za dużo myślę a za mało żyję, choć staram się żyć. Widywać znajomych urządzać pokój, robić rzeczy jak najbardziej realne to jakoś to wszystko, nie tak jak być powinno.
Nie potrafię nic zrobić ze swoim życiem, żyję wyimaginowanymi problemami zamiast martwić się tym co realne. Gryzie mnie to wszystko.

Przeczytałam o konkursie na opowiadanie, w klimacie który wydaje mi się, że świetnie czuję, brakuje mi tylko historii- wszystko co wymyślam jest tak mało logiczne i pozbawione sensu.

Jestem do niczego

poniedziałek, 20 lipca 2009

Numer pięćdziesiąty Dziewiąty. Wyśniony.

[Gdyby Paula z "Czarownicy" Cortazara mogła mi coś powiedzieć...]

Zmyśliłam cię.
Pośrodku niczego.

Z lepkiej mgły marzeń usnułam nam świat.
Wymarzyłam każdy mebel, obiad, gest.
Świat karmiony rytmicznym oddechem ciepłego snu.

Ściany z fatamorgany.
Namacalne. Jak białe ściany pokoju
w którym cię śnię,
oczami szeroko otwartymi
wpatrzona w niewidzialną już
pustkę.

niedziela, 19 lipca 2009

Numer Pięćdziesiąty Ósmy. Po przerwie.


Prawie miesiąc minął odkąd pisałam tu po raz ostatni. Miesiąc z którego trzy tygodnie zajął urlop i o którym zdążyłam już prawie zapomnieć, po tygodniu spędzonym w pracy.
Urlop bezproduktywny, spędzony z daleka od internetu i niemal wszystkich znajomych.
Odpoczynek, lekko zorganizowany, przerywany długimi spacerami, żeby na zielone patrzeć- bo to zdrowo, żeby rozejrzeć się co zmieniło się w miasteczku, przez te kilka lat mojej tam niebytności.
Wygrzewanie się w słońcu, zapach lata i lasu, smak lodów śmietankowo-porzeczkowych i pełnowartościowe ukąszenia lokalnych komarów, które zdążyłam już tak rozdrapać, że pewnie zostaną blizny.
No, i konkurs sikania po ciemku na starym lotnisku ;-), tego się nie da zapomnieć.

Teraz pora zabrać się do intensywnej pracy, zanim znów w snach pojawi się promotor i nieznośne wyrzuty sumienia na jawie.

niedziela, 21 czerwca 2009

Numer Pięćdziesiąty Siódmy. (S)łowny.

W tym cała rzecz. Jestem słowem. Tym co mówię, co piszę, co myślę. Bardziej niż tym co robię, z kim się spotykam,co piję czy jem, w co się ubieram.
Żyję w świecie ze słów, między wierszami, w światłach między literami. Ja, moje słowa i słownikowe ich definicje. Słownikowe. Nie te znane z codziennych, nieistotnych rozmów, z bełkotu zagłuszającego niezręczną międzyludzką ciszę, gdzie przynajmniej raz dziennie obiecuje się , że się kogoś zabije, mówi się, że kogoś się kocha, nienawidzi. Wszystko strasznie duże słowa o strasznie małym znaczeniu powszechnym.

A ja farmaceutka słowna ważę te wszystkie wyrazy na aptekarskiej wadze i myślę, za dużo myślę, żeby nie przeoczyć słów, które mogą mieć jakieś głębsze znaczenie, albo raczej obsesyjnie szukam tych głębszych znaczeń, gdzie po prostu ich nie ma.

czwartek, 11 czerwca 2009

Numer Pięćdziesiąty Szósty. Letni.

"Lato wybuchło z całych sił". W mieście pachnie kwitnąca lipa, co dla mnie od zawsze jest synonimem lata. Za miastem pachnie trawą i stojącą w stawie wodą. Słońce świeci w twarz i tak łatwo w nim wygrzać wszystkie ciemne myśli. Wszystko wybuchło życiem, tylko ja wciąż niezmiennie ta sama.
Uświadomiłam sobie że niewiele różnię się od kamienia leżącego na łące. Moje "zewnętrzne" życie jest tak samo ekscytujące jak życie kamienia. Nic to, że wewnątrz, gdzieś pod skórą i w głowie rodzą się całe światy, zdarzenia które nigdy nie będą miały miejsca, słowa których nigdy nie wypowiem, ani nie usłyszę. Karmię się ułudą. Mam jej w głowie pole po sam horyzont.
Nie potrafię się jednoznacznie określić, zdecydować, który ze światów wybieram, ten wewnątrz czy na zewnątrz mnie. Sama dla siebie jestem murem. Niczym Alicja uwięziona w ramie lustra.
Trwam.

poniedziałek, 8 czerwca 2009

środa, 3 czerwca 2009

Numer Pięćdziesiąty Czwarty. Bez odpowiedzi.

Czy jeśli przestanę wierzyć, nawet podświadomie, że to może się udać, to się nie uda?
Czy jeśli przestanę wierzyć, że istniejesz, to znikniesz?
Czy jeśli uwierzę, że to nic nie znaczyło, to faktycznie nie będzie znaczyć nic?

czwartek, 28 maja 2009

Numer Pięćdziesiąty Trzeci. Przemoknięty.

... Szczęście było dziś w tym deszczu, w przekornie wysoko podniesionej głowie, w wodzie lecącej za kołnierz, w chlupaniu butów i rozmazanym makijażu. W uśmiechu zupełnie nie pasującym do sytuacji i przemokniętego żakietu. Szczęściem były ciężkie chmury, które pożałowały mi błyskawic i grzmotów, za to smagały ciało cięzkimi kroplami deszczu na granicy bólu.
Deszcz jakby specjalnie dla mnie, chwila w której poczułam się panią świata i jego częścią zarazem. Kilkunastominutowy intensywny prysznic z emocji i miejskiego marazmu.

wtorek, 26 maja 2009

Numer Pięćdziesiąty Drugi. Owocowy.

Z całym szacunkiem dla truskawek- dla ich wyjątkowej faktury i zapachu, uważam, że cała ta truskawkomania jest mocno przesadzona. Przyrządzanie truskawek na milion sposobów z bitą śmietaną i bez bitej śmietany...Mnie jakoś smak truskawek nie rzuca na kolana, nie mówiąc już w ogóle o tym by mogły być dla mnie jakimś afrodyzjakiem.

Jestem czereśniową fanatyczką, nie straszne mi widmo białych paskudnych robali wyłażących z purpurowej dojrzałej czereśni. Właściwie to nawet uważam że to czereśnie są dużo bardziej rozerotyzowane. Nabrzmiałe gorące od słońca o połyskliwej mocno napiętej skórce... Ciemnoczerwone czy żółte.... Mmmmm... Mrrrrrrrau!

niedziela, 24 maja 2009

Numer Pięćdziesiąty Pierwszy. Humanistyczny.

Mania mienia. Im więcej masz, tym więcej chcesz.
Moja "Lista Książek Do Przeczytania" rośnie w zastraszającym tempie. To nic, że przecież teoretycznie mam na ich przeczytanie jeszcze całe życie. Ja bym chciała już, od razu. Najlepiej, żeby wszystkie od razu grzecznie zajęły miejsca na półkach mojej biblioteczki. Bo oczywiście czasy, kiedy zadowalałam się egzemplarzami z biblioteki minęły bezpowrotnie. Teraz muszę mieć swoją, najlepiej nową albo prawie nową, bo nie znoszę zapachu starych książek a wspomnienie kartek kruszących się w palcach przyprawia mnie o obrzydzenie. Najlepiej, żeby każda z nich miała na tytułowej stronie wbity mój ex-libris, który z resztą od dobrych paru lat projektuję, a którego tak na prawdę zaprojektować nie potrafię (nie potrafię projektować dla siebie- ale to inna sprawa).
W każdym razie skrupulatnie uaktualniam listę za równo o nowości- które intrygują, jak i o klasykę, którą wydaje mi się, każdy powinien przeczytać, a przynajmniej każdy, chcący się uważać za człowieka hmmm światłego, kulturalnego, wykształconego? Nie wiem czy to dobre słowo.
W ogóle to strasznie irytuje mnie, że nie jestem jak renesansowi humaniści, że brakuje mi elementarnej wiedzy z literatury, nauk przyrodniczych czy... to zupełnie od niedawna, odczuwam dyskomfort z powodu totalnej nieznajomości muzyki klasycznej. Obiecuje sobie, że nadrobię te braki jako następne po literaturze, tylko, że w tym wypadku nawet nie wiem od czego zacząć. Nie mam żadnego punktu zaczepienia. W tej dziedzinie czuję się tak potwornie głupia, że to aż niedorzeczne.
Ale to nie jest najgorsze, najgorsze jest to, że bombarduję się wiedzą z różnych do niczego-nikomu-niepotrzebnych dziedzin, ale nie jestem w stanie tego wszystkiego spamiętać. To jest dopiero przykre, że dzięki postępowi techniki uwsteczniamy się. Bo po co pamiętać, skoro można to zaraz sprawdzić w internecie...

wtorek, 19 maja 2009

Numer Pięćdziesiąty. Ojcowski.

Tak, przyznaję się do tego, mimo iż jest mi cholernie wstyd. Zapomniałam o urodzinach ojca. Wychodziłam rano z domu mówiąc mu "cześć" i nawet przez myśl mi nie przeszło, że jest dziś jego święto. Ocknęłam się dopiero w pracy pisząc jakieś bzdurne wyjaśnienie. Ale to akurat mało istotne.
Istotne jest to, jak bardzo oddaliliśmy się od siebie przez te dwadzieścia lat. Bo przecież zanim poszłam do przedszkola to ojciec był ze mną w domu, a nie mama i z nutka rozrzewnienia wciąż wspominam te czasy: jak robił nam do jedzenia szaszłyki czy nagrywał się ze mną na kasety magnetofonowe.
Uderzyło mnie to, że mój ojciec w swoje urodziny, siedział sam w pokoju gapiąc się w ten swój ogromny telewizor. Nie świętował, czy może my nie świętowaliśmy. Nie było gości nie było ciasta czy uroczystego obiadu. Uzmysłowiłam sobie, że tak na prawdę Go nie znam, nie wiem o czym myśli, jaki jest tak na prawdę w środku, bo nasze kurtuazyjne rozmowy przy obiedzie dalekie są od mówienia o tym co mamy w głowach. On też mnie nie zna. Jesteśmy gdzieś obok siebie, nie wiedząc czy lubimy swoją samotność i czy czujemy się samotni i nawet gdy siadamy obok siebie to myślami jesteśmy od siebie dalej niż obcy ludzie.

poniedziałek, 18 maja 2009

Numer Czterdziesty Dziewiąty. Poniedziałkowy.

Mówiłam już kiedyś, że poniedziałkowe poranki bywają świętem. Lepszym niż piątkowy wieczór, niż sobota czy niedziela.
Dziś też świętowałam. Obudziły mnie promienie słońca czule głaszczące twarz, leniwie przeciągając się w łóżku postanowiłam, że jeszcze nie czas by wstać. Czytałam książkę i pozwalałam by myśli budziły się powoli, by pełzły po włosach do słońca i w nim spokojnie się grzały. A kiedy stwierdziłam, że już czas opuściłam zielono-pościelowe zacisze i wzięłam zdecydowanie zbyt długi gorący prysznic.
Później, tak jak lubię samotne śniadanie w kuchni przy pustym stole , z wzrokiem utkwionym w okno, niemal bezmyślnie, kanapki z truskawkowym dżemem i zielona herbata pachnąca jaśminem. Jak na jakimś impresjonistycznym obrazie- zieleń drzew miedź moich jeszcze lekko mokrych włosów. Spokój bijący z wszystkich kątów kuchni.
Czasu wystarczająco dużo by prostować włosy i malować wyspane, dziś jakoś bardziej niebieskie oczy.
Czasu na tyle dużo by szukać w szafie zapomnianych ubrań i słuchać muzyki.
Spacer do pracy w okularach słonecznych i ze słuchawkami w uszach, tak by nieproszeni ludzie nie wkradli się w moje święto. W jakieś większe niż zwykle poczucie kobiecości.

(8 godzin pracy)

I spacer do domu w powietrzu gorącym i ciężkim zapachem akacji. Pod ciemniejącym niebem czekającym burzy. Rozkołysane biodra, stukot obcasów o chodnik. Zbyt głęboki dekolt. Klatka schodowa w półmroku, rozerotyzowana cisza dźwięk muzyki w słuchawkach i mój skromny taniec na kilku schodach między zewnętrznymi drzwiami a mieszkaniem. Niczym nieskrępowana wolność, radość życia.
Moje prywatne święto początku tygodnia.

niedziela, 17 maja 2009

Numer Czterdziesty Ósmy. Zaprzeczony.

Z drugiej jednak strony- powiedziała Malcontenta patrząc sobie w oczy- to przecież dobrze, że coś czujesz, że coś się z Tobą dzieje, kochana. A to... to tylko pretekst, tym się nie przejmuj, to minie. - dodała próbując samą siebie pocałować w czoło.

Dalej Hunter, w prażącym blasku słońca w odurzającym zapachu kwitnących kasztanowców, w rozwianych włosach i cudownym poczuciu samotności i odmienności.

Numer Czterdziesty Siódmy. Rozedrgany.

Tysiące myśli jak brzydkie motyle, trzepocze mi w głowie. Próbuje wydostać się przez usta. Zamiast je wypuścić zagryzam wargi. Do krwi. Zaciskam pięści. Zagłuszam się, próbuję uciekać- oglądam setki zdjęć, czytam byle co i bez sensu. W żołądku mam supeł. Tłukę głową w mur, wiem, że za chwilę zrobię sobie jakąś poważniejszą krzywdę niż tylko przypadkowe rozcięcie ręki.

Rozgrzebałam dziś masę rzeczy i żadnej nie skończyłam, ciągle powtarzam, że od jutra, ale generalnie jeśli się mnie nie popchnie sama nie jestem w stanie nic zrobić, nie potrafię się na niczym skupić, czuję, że lecę w dół, że gonię sama nie wiem co. Czy tak wygląda wariacja?



Obsesyjnie słucham Huntera "Cztery wieki później..."

piątek, 15 maja 2009

Numer Czterdziesty Szósty. Oniryczny.

"Sen, każdy sen jest jak psychoza..." pisał Wiśniewski, a ja ostatnio śnię w HD. Bywam w miejscach tak niezwykłych, że pewnie nawet wyobrazić sobie bym ich nie potrafiła. Imponująca architektura, cudownie intensywne kolory i aura tajemniczości. Powietrze przesycone mistyką. A po obudzeniu się, dziwaczne przeświadczenie o tym, że już tam kiedyś byłam. Może nie na jawie, ale z pewnością we śnie. Śni mi się to samo, ale inaczej, jak za każdym razem wydaje się inna ulica, którą przechodzę codziennie. I chociaż to nie Lucid Dreams, to bardzo szybko w nich zasmakowałam.

poniedziałek, 11 maja 2009

Numer Czterdziesty Piąty. Miłosny.

Przeczytałam dziś rano z perwersyjną ciekawością, autentyczną historię o związku 13latki z 44latkiem... Taki polski odpowiednik Nabokovskiej "Lolity", tylko chyba trochę bardziej dramatyczny. Świetny materiał na książkę czy film.
Mężczyzna przygląda się jej od lat, podczas pijackich wieczorków z jej rodzicami, gdy z dziecka robi się podlotek zaczyna się romans, brudny, wulgarny, tandetny i plugawy, jak to w Polsce. Podtatusiały Romeo dostaje wpierdol od lokalnych smarkaczy, panienka ucieka z domu, żeby grzać się w odrobinie ciepła jaką on jej daje. Uciekają razem, jak w każdej pięknej historii nad morze, tam odbywa się dramatyczna scena aresztowania mężczyzny... Później jej nieprzyzwoita do niego korespondencja, wielki powrót Romea z więzienia- i rodem z "Chopów" scena niemal zamordowania pana Romeo, przez grupę chłystków z bratem "Lolity" na czele.

Inność rodzi złość. Widok niedorosłej kurewki i podtausiałego kochanka kole w oczy, w nasze fałszywa morlaność. Nie godzi się, jest sprzeczny ze społecznymi normami. Bardzo filmowy a zarazem kontrowersyjny i pełen perwersji.

Choć podobno on, nazywał ją swoją "zabaweczką" to ja chciałabym wierzyć, że jak Nabokovski Humbert był jednak zafascynowany tą małą i że jednak nie traktował jej jak zabawki, a na swój sposób, choć może chory, kochał.

W każdym bądź razie, potwierdza się po raz kolejny twierdzenie, że to życie najdziwniejsze- najpiekniejsze i zarazem najstraszliwsze scenariusze pisze.

sobota, 9 maja 2009

Numer Czterdziesty piąty. Wyrwany z wewnątrz.

Czasem przerażają mnie własne myśli. Za takie, z miejsca powinno się zostać nieodwracalnie potępionym, jeśli oczywiście coś takiego jak potępienie istnieje. Przeraża mnie własna gwałtowność, złośliwość i możliwość posunięcia się do takich okropności. Na szczęście nigdy nie wypowiem ich na głos. Boję się tej strony siebie, choć jestem świadoma jej istnienia- czasem odzywa się we mnie zbyt głośno. Po takiej piorunująco gwałtownej myśli, jestem pewna, że jestem zła i w jakimś stopniu niezrównoważona psychicznie.
Nie powinnam tu tego pisać.

środa, 6 maja 2009

Numer Czterdziesty Czwarty. Pensjonarski.

Padało dziś. Po raz pierwszy tej wiosny. Niekoniecznie ciepły, ale wiosenny deszcz zmył z miasta kurz, powinien był też zmyć z ludzi resztki zimowego marazmu i otępienia. Zwłaszcza ze mnie. A on mi tylko włosy w bardziej niesforne loki skręcił, resztki makijażu rozmazał. Bo ja, cała ja, zamiast z rezygnować ze spaceru bez parasola, skoro tylko zaczęło mocniej niebo płakać, ja postanowiłam iść dalej, bo przecież pewnie zaraz przejdzie, bo deszcz tak pięknie pachnie. Do domu wróciłam, o ja głupia, jak mokra kura, ale wyjątkowo z siebie zadowolona.

Dyskretnym milczeniem spowiję fakt, że w ramach spaceru musiałam odwiedzić pracę, żeby zanieść klucze, które zapomniałam zostawić Kasi.

poniedziałek, 4 maja 2009

Numer Czterdziesty Trzeci. Nieobecny.

Żyję gdzieś obok siebie, życiem podskórnym, głęboko wewnętrznym. Myślowo-utajonym. Gubię się w prozie życia, w drodze z kuchni do pokoju. Zapominam wrzucić do torebki potrzebnych papierów, czy drugiego śniadania, nie pamiętam co miałam zrobić i najgorsze, że jestem tego zupełnie nieświadoma. Jeszcze trochę a pewnie wpadnę pod samochód albo spotka mnie równie prozaiczno-idiotyczna śmierć, której pewnie w obecnym stanie ducha nie zauważę od razu.
Interesuję się za to rzeczami zupełnie do-niczego -w-życiu -nieprzydatnymi, intensywnie obserwuję, słucham, czytam, wchłaniam otaczającą rzeczywistość, a w myślach kreuję świat alternatywny.

Kraków cudny- słoneczny, tętniący życiem, delikatnie w jego pęd popychający. Z mieszanką ludzi i języków, stylów ubrań, sposobów bycia. Z obrazami Jacka Malczewskiego, mojego ulubionego. Kraków pachnący bzem i kasztanami. Z tak przeze mnie ubóstwianymi leniwymi śniadaniami w piżamie i wolnością grzania twarzy w słońcu leżąc na trawie. Taki, normalny. Tak, jak powinno być codziennie, a nie od święta.

poniedziałek, 27 kwietnia 2009

Numer Czterdziesty Drugi. Numerologiczny.

Podobno tonący brzytwy się chwyta z moją podświadomą skłonnością do samookaleczeń jest to bardzo prawdopodobne. Dlatego łykam idiotyczną wróżbę-brednię młodszej siostry, o tym, że jeśli przypadkowo zerkamy na zegarek i zobaczymy tam jednakową liczbę godzin i minut np 08:08 to znaczy, że ktoś o nas myśli. Dziś widziałam tak 07:07 i 17:17. Zadziwiająca skłonność do siódemek. A podobno siódemka to szczęśliwa liczba. To też ilość Grzechów Głównych, a przecież o grzech mi tak na prawdę chodzi. Chcę, żebyś był moim grzechem...Skoro i tak jestem potępiona.

wtorek, 21 kwietnia 2009

Numer Czterdziesty Pierwszy. Wieczorny.

To może nawet nie jest ryzykanctwo, to chyba raczej głupota naiwność, czy moje hmmm... brakuje mi słowa. Ale oczywiście zamiast dać się odwieźć, jak normalna szanująca się kobieta, bo późny wieczór, bo takie czasy a dzielnica nieciekawa, , postanowiłam wracać do domu piechotą, nawet nie autobusem tylko piechotą. Ciepły wieczór, puste ulice. Ślepe okna pustostanów i odrapane tynki. Przyglądałam się ginącemu, śpiącemu miastu ze słuchawkami na uszach i muszę Ci powiedzieć, że w takiej "scenerii" "Kołysanka Powieszonego" brzmi obłędnie. Zwłaszcza pierwsze takty.

czwartek, 16 kwietnia 2009

Numer Czterdziesty. Wymuszony.

Sza. Nie wiem jak to jest, naprawdę cieszę się na spotkanie z nimi, witamy się buziaczki, misiaczki sama słodycz, a siadamy, zaczyna się rozmowa a ja milknę. Łapię się na tym, że patrzę gdzieś w okno, słuchając ich jednym uchem, że myślę o tym wszystkim czego im nie powiem, bo nie zrozumieją. Nie to żebym czuła się lepsza, ja po prostu... mam silne poczucie odmienności (?) dlatego dobrze czuję się milcząc. Kiedy milczę czuję się sobą... z resztą i tak niewiele mogę powiedzieć rzeczy, które mogłyby zainteresować, przynajmniej nie je. Jeśli mam jakiś, problem, mówię o nim w sposób lekceważący, w przelocie, tak, żeby zapomniały o tym zanim skończę mówić. Zastanawiam się na jakiej zasadzie jeszcze ta nasza przyjaźń, bo to przecież jest przyjaźń, funkcjonuje.

"Umiem być ciszą" w myślach powtarzam za Wojaczkiem.

piątek, 10 kwietnia 2009

Numer Trzydziesty Dziewiąty. Wielkanocny.


Bo ja po prostu uważam, że mnie się święta Wielkiej Nocy nie należą. Nie wierzę, w swoje zmartwychwstanie, więc nie powinnam świętować. I takie właśnie miałam założenie, tylko, tylko dziś te święta dopadły mnie jakoś tak niespodziewanie. Najpierw dyrektor zarządził, że o 12.00 idziemy wszyscy do domu, później wpadła jedna z naszych klientek z życzeniami i świątecznymi upominkami, co było strasznie, strasznie miłe, bo nic a nic nie spodziewane.
Później było już tylko gorzej, w domu rzuciło mi się na głowę, czy może poziom estrogenu uległ drastycznemu podniesieniu bo upiekłam mazurka. Tak, ja, JA moi drodzy czytelnicy upiekłam ciasto. Sama z siebie w dodatku - ostatnio takie wydarzenie miało miejsce osiem lat temu, jak dobrze liczę...
A później rzuciłam się w wir świątecznych porządków i nawet psu kąpieli nie przepuściłam.


Miejmy nadzieję, że to chwilowe zaburzenia emocjonalne.

środa, 8 kwietnia 2009

Numer Trzydziesty Ósmy.

Spierdalaj. Te słowa dziś cisną mi się na usta do wszystkich i każdego. Spierdalaj, spierdalaj, po trzykroć jeden z drugim spierdalaj. Wszystkim się wydaje, że mają prawo obarczać mnie swoimi problemami, że mogą liczyć na moją pomoc. Otóż ja uprzejmie informuję , że nie. Że nie mam najmniejszej ochoty na pomaganie, bycie uprzejmą czy nawet na życzliwe uśmiechanie się. Zaciskam dłonie w pięści i gryzę się w język, żeby żadne "spierdalaj" mi się nie wymsknęło.

Walczę sama z sobą, wytrzymaj jeszcze piętnaście minut w kuchni z rodziną. Odbierz jeszcze jeden telefon w pracy, a później byle dalej od tego wszystkiego. Jak chore zwierzę uciekam gdzieś od ludzi, ze słuchawkami na uszach chowam się pod kołdrą i myśli jak skaczące po łóżku pluskwy zabijam jedną po drugiej.

Znamy już te mentalne doliny, wiemy, że są do przejścia, że tylko trochę czasu trzeba.

poniedziałek, 6 kwietnia 2009

Numer Trzydziesty Siódmy. Zamknięty.

Nie potrafię wydusić z siebie słowa, tak jak gdyby to co powiem czy napiszę miało jakieś przełożenie na to co się stało/dzieje/ czy zdarzy. Choć myślę o tym wszystkim nieustanie - próbuję nie przeoczyć żadnej możliwości, to jednak nie potrafię mówić. Słowa grzęzną mi w gardle, a gdy tylko wydostaną się już poza mnie stają się takie banalne płaskie i infantylne, że robi mi się wstyd.
Chyba całkiem chętnie zaszyłabym sobie usta - nie mogłabym wtedy mówić tych wszystkich głupot.

Poza tym sama siebie zadziwiam, tą paletą uczuć jaka we mnie została, o której myślałam, że się wypaliła, że do takich emocji nie jestem już zdolna. A to wszystko jest jak zbudzenie demona, który wyrwany z głębokiego wieloletniego snu obudził się pełen sił i z gwałtownością tylko jemu znaną próbuje nadrobić czas przespany w zamknięciu.

Wciąż myślę, a mój ironiczny bóg wciąż mnie do tego podjudza, podstawia przed nos takie "ślady", które kojarzą się dość jednoznacznie. On tak zawsze...więc ja tylko wygrażam mu pięścią i śmieję się z jego okrutnych żartów.

czwartek, 2 kwietnia 2009

Numer Trzydziesty Szósty. Uparty.

Wszyscy trąbią o tym, że wiosna przyszła. Wszyscy się cieszą, każą się uśmiechać. Jeszcze troszkę i masowo zaczną kwitnąć kwiatki, śpiewać ptaszki, a do parków wylegną tłumy świeżo zakochanych par. Za chwilę każą mi malować jajka i iść do kościoła bo alleluja zmartwychwstał pan, bo świat się zbudził do życia.
Może świat się zbudził, bo ja niekoniecznie. Jeżeli faktycznie leżę w jakimś dole- czy to emocjonalnym, czy może cmentarnym, to nie życzę sobie by na chama ktoś próbował mnie z niego wyciągać. Nieważne czy jesteś moim księciem z bajki, najlepszą przyjaciółką, przypadkowo spotkaną w parku staruszką. Ja mam ochotę podciągnąć kołdrę na głowę i snem zimowym spać dalej.
Co nie zmienia faktu, że chętnie bukiet żółtych tulipanów lub żonkili przyjmę.

poniedziałek, 30 marca 2009

Numer Trzydziesty Piąty. Zmęczony.

Nie wiem ile czasu minęło odkąd podjęłam politykę spania nie wtedy, kiedy trzeba, ale wtedy gdy ma się ochotę, jednak wiem już, że to nie jest dobra polityka. Lecę na nos oczy mam podpuchnięte od niewyspania i nie mam siły na nic. W nocy nie mogę spać, rano nie mogę wstać- nie słyszę nawet budzika. Za to oddaję się wieczorami naiwnym marzeniom, że. Może myślę za dużo i dlatego nie mogę spać.

Kolejna wiosna idzie, o której już wiem, że nie zmieni nic.

wtorek, 24 marca 2009

Numer Trzydziesty Czwarty.

Dla Łucka, bo to od niej mam Silvalandie.

Lubię zapach kredowego papieru. I zupełnie o tym zapomniałam. Przypomniało mi się dziś, przeglądając Silvalandię. Kredowym papierem pachnie moje dzieciństwo. Tak pachniały te najlepsze kartki potajemnie wynoszone przez babcię z pracy, na których tak cudownie rysowało się flamastrami, bo tarcie mazaka o papier było dużo mniejsze niż na zwyczajnych kartkach i wszystko szło tak gładko. Tak pachniały te wszystkie pięknie wydane baśnie, które zdarzyło mi się dostać, pełne pięknych ilustracji, na których piękne księżniczki, które się później tak bardzo chciało przerysować na kartce, oczywiście kredowego papieru.
Przyjemnie było do tego wrócić, przypomnieć sobie o tym.

czwartek, 19 marca 2009

Numer Trzydziesty Trzeci.

Daleko mi do tytułu mistrzyni konwersacji. A już najłatwiej mnie zgasić pytając co u mnie słychać. Zawsze mam koszmarny problem z odpowiedzią na to pytanie. Bo o pracy- nie chce mi się mówić, bo to wszystko jest nie do pojęcia, jeśli się tam nie pracuje. Nikt nie zrozumie atmosfery dryfowania w oparach szaleństwa i głupoty. O szkole też nie chcę mówić, bo nieustannie walczę z wyrzutami sumienia, że robię do niej niewiele, że nie jeżdżę na zajęcia, że praca dyplomowa stoi w miejscu...A o życiu osobistym... o tym nie ma nawet co mówić, ja żyję niejako tylko w swojej głowie, jestem bardziej wirtualna niż realna, pociągają mnie wirtualni faceci, prowadzę wirtualne kłótnie czy flirty, no i jak rozmawiać o tym z kimś kto tego nie rozumie?
I jak mówić o tym wszystkim, jeśli co słychać jest tylko kurtuazyjnym pytaniem, na którym powinno się odpowiedzieć jakąś zabawną o sobie anegdotkę z pracy czy z domu...
Nie pytajcie mnie co u mnie słychać, proszę.

piątek, 13 marca 2009

Numer Trzydziesty Drugi.

Wczoraj tak wyszło, a dziś już w pełni świadoma, w ramach mojego niemego protestu wobec dni wszystkich podobnych do siebie, postanowiłam kłaść się spać nie wtedy, kiedy powinnam, tylko wtedy kiedy mam na to ochotę. Tak, doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że za parę godzin obudzę się z wielkim "O Kuuuurwa!" na ustach i ze łzami w oczach będę próbowała wygramolić się z łóżka, ale jakoś mnie to nie zraża. A może zwyczajnie nie mam już na to siły. Boli mnie chyba każdy mięsień mojego ciała i nie wiem czy to zmęczenie czy grypsko. Istotne jest tylko to, że mi się to nie podoba.

Podobno dziś odezwałam się do kogoś tylko po to żeby się na tym kimś wyżyć. Dobrze jest wiedzieć takie rzeczy, zwłaszcza, że wydawało mi się, że odzywam się, żeby poprawić nasze kontakty. Znów chciałam dobrze, a wyszło jak zwykle. Rezultatem rozmowy jest skasowanie wszystkich danych kontaktowych tego pana- żeby nie kusiło.
Na żal za grzechy będzie jeszcze czas.

środa, 11 marca 2009

Numer Trzydziesty Pierwszy. Żałosny.

A jeśli ja już dziś, w tej chwili wiem, że przegrałam życie? Że nic dobrego się nie wydarzy, że to życie będzie mojego potencjału niegodne? Że wszystko nie tak jak powinno być? Że tylko smutna egzystencja szarego człowieka? Że tylko jedna z wielu, samotna w martwym mieście...

Ale będzie o czym innym, dreszcze mam od tego...i za takie właśnie sytuacje uwielbiam virtual. Siedzę na DC, jak co wieczór z resztą, nie spodziewając się niczego nowego, na nic intrygującego nie licząc, ot, tak tylko żeby czuć się mniej samotną, od czasu do czasu tylko włączając się w rozmowę na czacie głównym i chwilę później, ktoś zupełnie obcy daje mi tytuł mp.3 które totalnie zawraca mi w głowie.
I chociaż ten opis wypadł bardzo płasko to emocje, choć chwilowe są ogromne- aura tajemniczości niesamowitości...

Rozpływam się.

niedziela, 8 marca 2009

Numer Trzydziesty.

Zestarzałam się, zdecydowanie nie jestem Piotrusiem Panem. Nie bawi mnie już zbawianie świata, pocieszanie smutnych, wspieranie pokrzywdzonych. "Nie będę bandażem na rany, nie moją ręką zadane" powtarzałam za Ewą Pramą i nie jestem. Wczoraj przetestowałam, a właściwie przetestowała mnie sytuacja. Od pewnego znajomego dostałam późnym wieczorem smsa o jego kiepskim stanie emocjonalnym. Zamiast współczuć, prosić o wyjaśnienia i prób wspierania odpowiedziałam smsem o treści "Wow! Jakie wyznanie!". Nie, nie czuję się z tym źle.
Nauczyłam się nie wysyłać takich wiadomości innym. Nie chcę by ktoś wysyłał takie smsy mnie. Możesz mnie z tego powodu nazwać nieczułą suką

poniedziałek, 2 marca 2009

Numer Dwudziesty Dziewiąty.

Nie ma nic lepszego niż poniedziałkowe przedpołudnie w pustym mieszkaniu. Leniwie jedzone kanapki z truskawkowym dżemem babci na śniadanie i prysznic w okolicach południa. Szumiąca jednostajnie ciepła woda i zapach brzoskwiń powoli otulający ciało. Słońce za oknem widziane zza ściany parującej wody i sączący się w mieszkaniu smooth jazz.
Tych przyjemności po nieprzyzwoicie długim wylegiwaniu się w łóżku w poniedziałkowe przedpołudnie, nie jest w stanie zepsuć nawet świadomość, że na trzynastą trzeba być w pracy i będzie trzeba tam siedzieć do późnego wieczora.

Dopisałam we wtorek 03.marca 2009:
Nie ma nic lepszego niż cztery sery z Da Grasso na śniadanie, jedzone grubo po 13.00 ;).

niedziela, 1 marca 2009

Numer Dwudziesty Ósmy.

Teraz za oknem jest tak, jak w moich wyobrażeniach o Piekle. Na chodnikach zalegają resztki brudnego śniegu i szarego lodu. Wszystko dookoła jest szare i zimne. Łososiowe Noce nie pozwalają spać. Czekam tylko, aż zacznie padać deszcz, który wypłucze ze mnie wszystkie resztki dobrych myśli i ciepłych wspomnień.
A teraz, wyobraź sobie, że pewnego wieczoru, zupełnie nic-nie -znaczącego, wieczoru, jak-tyle-innych-przedtem, siedzisz z przyjaciółką, a ona co zdanie mówi coś o Tobie, zupełnie nie świadomie, mówiąc ogólniki trafia w samo sedno. Wieszczy. Wieszczy sama o tym nie wiedząc.

Wyobraź sobie, że siedząc przy herbacie głowa zaczyna Cię boleć tak, jakbyś zaczynał trzeźwieć po przynajmniej ośmiu piwach, przy czym Twoją górną granicą jest pięć piw w wieczór.

Wyobraź sobie, że przeglądając zupełnie nieświadomie jakieś fotoblogi obcych ludzi, na zdjęciach znajdujesz miejsce ze swojego koszmaru. Wiesz, pamiętasz, że dokładnie TO Ci się śniło. Dowiadujesz się, że to miejsce jest w Twoim mieście, wiesz, że nigdy, NIGDY TAM nie byłeś.

"Sen jest RZECZYWISTOŚCIĄ, Przesada początkiem INWENCJI" pisał wujek Cortazar, a ja przed obłędem pakuję się w Królestwo Czarnego Słońca (w głośnikach Black Sun Empire "Cruel And Unusual".)


Co do poprzednich notek, powiem tylko jedno "It NEVER happend to us".

czwartek, 19 lutego 2009

Numer Dwudziesty Siódmy.

Jestem tak strasznie naiwna, że aż samej siebie mi żal. Czy ja na prawdę myślałam, że to wszystko tak nagle się zmieni i zatrybi i zaiskrzy i ruszy i porwie mnie i pochłonie i i i ... i jeszcze cała masa tego wszystkiego co powinno się zdarzyć, a co nie przytrafia się nigdy mnie.

Chciałabym ale się boje. Chciałabym, ale nie wiem jak i nawet jeśliby się coś udało to i tak jakieś ale.
Zawsze.
Więc po co?

Dorot ma świętą rację mówiąc, że uciekam, że specjalnie rozpieprzam wszystko, gdy moja misternie pleciona budowla staje się zbyt realna. I tylko ciągle wydaje mi się, że mi się wydaje, albo że mi się nie wydaje, że może, że już, że ten, że teraz.
Rzeczywistość mam w tym temacie tak powyginaną i wypaczoną, że chyba się nawet do terapeutycznego leczenia nie nadaję. Jego wina, moja wina. Po prostu tak jest i do póki nie znajdzie się ktoś, kto to naprawi, kto nauczy tak, jak powinno być to będzie tak dalej.

Ale teraz bym chciała, tak jak to wielkie CHCĘ z gazety na zajęciach u Filozofa. Chciałabym, pewnie dlatego, że to nie możliwe i zupełnie bez sensu. Chciałabym, bo on chyba nie.

poniedziałek, 16 lutego 2009

Numer Dwudziesty Szósty.

W tym miejscu powinny zabrzmieć donośne fanfary, powinno być słychać głośne brawa i jeszcze głośniejszy śmiech. Powinno mi się pogratulować. Tchórzostwa, ignorancji a przede wszystkim lenistwa. Wydaje mi się, że właśnie dziś dokonałam przełomowej olewki, która pozwoliła mi na niezaliczenie dwóch przedmiotów w pierwszym terminie. I właściwie to nawet chcę w to wierzyć i nie chcę niczego odkręcać. Tak jest łatwiej- zajebałam, nie da się od kręcić, trudno. Teraz trzeba zabrać się za to wszystko spokojnie, powoli a do przodu.




00.00.17...o jedno Skarbie za dużo. Pogubiłam się.

sobota, 14 lutego 2009

Numer Dwudziesty Piąty.


Możecie mnie wszyscy znienawidzić. Możecie mieć mnie za wariatkę i złożeczyć mi szczerze i z całego serca. Nie obchodzi mnie to nic a nic, ani ani. Ja uważam, że tak jak jest teraz, jest pięknie, bajecznie wręcz. Z rozkoszą chodzę po białych chodnikach i słucham skrzypienia śniegu pod butami. Chodzę długo, aż do zupełnego butów przemoczenia i nawet czapkę noszę. Wciąż nie mogę napatrzyć się na białe, bielusieńkie drzewa. Miasto przypomina teraz industrialną Narnię. Całe w białym puchu, nocą kiedy ciemność przykrywa brudne kamienice i oświetla je tylko magiczne światło pomarańczowych latarni wszystko wydaje się takie niesamowite, cudowne i czarodziejskie. Ulice są puste ciche, a ja czuję się taka mała, może nie zagubiona, ale z pewnością trochę samotna. Ale czuję się jak w bajce, a w bajce przecież można być tak absurdalnym jak ja. W bajce wszystko jest możliwe. I mogę chodzić w znoszonym płaszczu z czapką nasuniętą niemal na same oczy, mogę mieć zaróżowione mrozem policzki i włosy w nieładzie i wszystko to jest piękne, bo bajokwe.
Misja na jutro: ulepić wielkiego bałwana. Cieszę się na to strasznie , strasznie dziecinne i w ogóle nie przejmuję się tym, że jestem chyba już na to za stara, że może mnie już nie wypada.

poniedziałek, 9 lutego 2009

Numer Dwudziesty Czwarty.

Z każdym dniem nabieram większej pewności, co do tego jak będzie wyglądała moja starość.
Będę stuprocentową wiedźmą, groteskową czarownicą jak z książek.
Skompletuję zestaw staromodnych czarnych sukienek, w których będę chodzić na co dzień i zestaw perwersyjnej czerwonej bielizny- koronkowych gorsetów, w które będę pakować swoje zwiędnięte piersi, zupełnie absurdalne i nieprzyzwoite czerwone majtki, pasy do pończoch i same pończochy- te, koniecznie czarne. Muszę się tylko jeszcze zastanowić nad nakryciem głowy i nad tym, czy na starość również będę się na rudo farbować.
Dnie, podobne jeden do drugiego będę sobie zajmować alchemią- tworzeniem miłosnych eliksirów i wymyślnych nalewek i likierów. I żadna, żadna stara zrzęda w okolicy nie będzie w tym lepsza ode mnie.
Jeśli znudzi mnie alchemia to jak na rasową czarownicę przystało będę zajmować się straszeniem dzieci z sąsiedztwa- grożeniem im urokami i zwracaniem uwagi na coś co im i ich rodzicom wyda się zupełnie bez sensowne.

Jedynym moim towarzyszem będzie tak samo stary jak ja, kiedyś czarny kot.
Zmyślę sobie cały otaczający mnie świat i będę w nim szczęśliwa. Nie będęniczego żałować, za niczym tęsknić.

środa, 4 lutego 2009

Numer Dwudziesty Trzeci.



To jest Farfocel, Zjadacz Czasu. Jak nikt potrafi mnie zaczarować przed monitorem i tak zamiast grzecznie zająć się czymś konstruktywnym zajmuję się Farfoclem i tracę cenny czas na przygotowywanie projektów.
Gramy w piłeczkę, poznajemy inne zwierzaki, urządzamy domek...Jeśli nie zaliczę sesji to właśnie dlatego. Pani, która sprzedała mi tę zabawę powinna czuć się winna!

A z innej bajki, to prawdziwą wiedźmą jestem. Tak, udało mi się ściągnąć W. myślami. Może i jest największą męską szmatą jaką znam...ale wciąż uważam, że coś w nim jest. Sukces uważam za całkowity- po kilkunastu minutach rozmowy padło kluczowe "Kotku". Ahhhh jak ja potrzebuję adoracji. Śpiewam razem z Stone Roses " I wanna be adooooored!"

poniedziałek, 2 lutego 2009

Numer Dwudziesty Drugi.

Podobno w czasie sesji głębokość dupy w której się aktualnie znajdujemy jest wprost proporcjonalna do długości chuja jakiego na dane zajęcia kładliśmy w czasie semestru. A jeśli dodatkowo się jest mną ...to wiadomo, że jest jeszcze gorzej.
Po wczorajszej wizycie w szkole i rozczarowaniu miesiąca pewnym panem wykładowcą, dziś mimo pierwszego dnia urlopu za żadne projekty się zabrać nie mogę. Siedzi mi na żołądku ciągle to czego wymaga się od wczoraj ode mnie na zaliczenie. Czuję, że sobie nie poradzę. Nie wiem jak się za to zabrać, nie wiem czy zwyczajnie nie olać skoro i tak powiedziano, że się nie uda. Właściwie to tak mnie to podłamało, że mam ochotę pieprznąć tą szkołą i czym prędzej o niej zapomnieć. Skoro ktoś ma mieć przyjemność upieprzając mnie na ostatnim roku ...to proszę bardzo chętnie bym mu tą satysfakcję dała, żeby się tylko ode mnie łaskawie odpierdolił.
Gardzę ludźmi, którzy nie potrafią swych osobistych uraz oddzielić od życia zawodowego. Pomijam brak profesjonalizmu, mnie się po prostu nie chce z taką osobą rozmawiać. Załamuję ręce, kręcę głową z politowaniem i obracam się na pięcie. Niestety tym razem się nie da...I nie chce mi się nawet o tym myśleć. O pisaniu nie wspomnę...
Jeśli ktoś nie poda mi ręki i nie pomoże mi tego poskładać to chyba sama nie dam rady (a przecież muszę ją sobie dać!).

Żeby choć trochę złagodzić wyrzuty sumienia nad dzisiejszym nic- nie-róbstwem czytałam opowiadania "Sfrancuziałego Argentyńca", które w ramach pracy dyplomowej ilustruję (jeśli mnie oczywiście do tej pracy dopuszczą). Dobry wujek Cortazar pozwolił mi się znów poczuć się, jak wtedy, gdy czytałam "Opowiadania..." po raz pierwszy. Pozwolił uśmiechnąć się do zalanej słońcem Argentyny i przypomnieć sobie wakacje sprzed paru lat, kiedy nic nie było trzeba a wszystko można było jeśli i kiedy się chciało.
Wzbogaciłam też swoję biologiczna wiedzę i sprawdziłam w googlach jak wygląda mambreta, pojawiająca się w jednym z opowiadań. Przede mną jeszcze kilka takich biologicznych zagadek, bo do przeczytania mam jeszcze kilka z opowiadań.

Nie będę już więcej marudzić. Kładę się spać a jutro biorę się do roboty ( oj, jak my wszyscy dobrze znamy to "od jutra").

czwartek, 29 stycznia 2009

Numer Dwudziesty Pierwszy.

Przecież nie mogę cały czas marudzić.
Chociaż wszyscy już wiemy że moja sytuacja na studiach nie wygląda najlepiej- znów mało mnie w szkole było, znów nie mam projektów, znów wszystko będzie na ostatnią chwilę, na odpierdol, to przecież nie można z tego powodu załamywać rąk. Trzeba się wziąć w garść i do roboty! (Napisała Malcontenta na blogu zamiast czytać notatki do referatu).

Podobno ważne jest, żeby każdego dnia nauczyć się czegoś nowego. Ja dziś nauczyłam się bardzo wiele. Dowiedziałam się jak rozmnażają się gupiki, że samczyk tej rasy ma haczykowatego penisa. Wiem już też, że samiec gołębia ma jajowody a nie ma penisa i tak naprawdę to nie wiem czy on jest samcem, czy tylko mu się wydaje. Nie wiem też jeszcze w jaki sposób dochodzi do zapłodnienia skoro ptak nie ma ptaka (paradoks!) ale się dowiem!
Umiem też już powiedzieć po arabsku "Jak bóg da". Insha'Allah! Inszala (tak się czyta :-) ), a dokładniej to z naciskiem na drugą sylabę czyli inSZAla.

Wiec... chyba wszystko będzie dobrze, Inscha'Allah!

środa, 28 stycznia 2009

Numer Dwadzieścia.

Kapie mi z nosa, raz jest zimno raz gorąco.
Brak kasy nie pozwala iść na L4, wyrzuty sumienia nie pozwalają leżeć w łóżku i się grzać. Strach nie pozwala robić nic do szkoły.
Zatem siedzę. Tak, znów siedzę. Bo jest za zimno żeby gdzieś wyjść, bo nie potrafię nic innego. Siedzę i myślę o tym co powinnam zrobić a na co nie mam sił, czy ochoty- wszystko jedno bo efekt ten sam.
Słucham kolejnej smętnej piosenki, smętnej ale pięknej i tak na prawdę, to nie wiem czy chce mi się płakać, czy tylko tak mi się wydaje.
Mam żal do siebie, o to, że nie potrafię wziąć się w garść i zabrać do roboty. Tak łatwo jest narzekać, a tak trudno działać.
Żal mi, że szkołę traktuję tak po macoszemu, żal mi, że większość energii zużywam na siedzenie w pracy i udawaniu, że coś robię.
Chciałabym po pracy móc usiąść przed komputerem (nieważne , że wcześniejsze 8 godzin spędziłam beznamiętnie gapiąc się w ekran monitora), usiąść przed komputerem i zacząć robić jeden z zaległych projektów do szkoły. Wiem, że najtrudniej jest zacząć, że dalej to już jakoś idzie, a mimo to nie potrafię się zmusić.
Zatem siedzę.
Siedzę i marno-trawię czas. Jak zwykle.

poniedziałek, 26 stycznia 2009

Numer Dziewiętnaście.

Lubię te chwile, zwłaszcza o tej porze roku, kiedy wieczorem, najlepiej po zmroku wychodzę na spacer z psem. Mogę się ubrać byle jak, czyli w swoje najbardziej ukochane powyciągane bluzy czy swetry, w wytarte, często dziurawe spodnie i po prostu iść przed siebie. Nie myśleć o tym czy dobrze wyglądam, czy nie spotka mnie ktoś znajomy. Mogę zapomnieć o wszystkim, odetchnąć "świeżym" powietrzem i choć przez krótką chwilę poczuć się wolną. Poczuć się dzieckiem.

sobota, 24 stycznia 2009

Numer Osiemnaście.

Dobrze, że pracuję w takim, a nie innym miejscu.
Nie mam oporów, za to mam świetne alibi, że idę sama na koncert, na spektakl, na film.
W innym miejscu byłoby mi głupio.

piątek, 23 stycznia 2009

Numer Siedemnaście.

Wydaje mi się, że jestem na skraju wariacji. Rozkleiłam się totalnie na drugorzędnym filmie i ryczałam, ryczałam i nie mogłam przestać. Dalej nie mogę... nie mogę i dobrze wiemy, że tak na prawdę to nie o historię w filmie tylko chodzi...Chodzi tak na prawdę o to wszystko czego nie ma.
Ale to jeszcze przecież nie wariacja, każdy ma czasem prawo poużalać się nad sobą.
Ja po prostu przestaję chyba myśleć. Na początku tygodnia szukając według hiszpańskojęzycznego spisu treści opowiadań do pracy dyplomowej nie mogłam znaleźć jednego, mimo kilkukrotnego przewertowania i przeczytania notki redakcyjnej, że trzymany przeze mnie w ręku tom zawiera wszystkie opowiadania z tomu Bestiario, którym się sugerowałam, a później okazało się, że szukam spisu treści (w tym momencie można się śmiać). I cała masa jest takich rzeczy sztućce chcę wyciągać z lodówki, otwieram szafę i nie pamiętam co chciałam z niej wyjąć.
A jak idę gdzieś, nawet do pracy, to nie patrzę którędy idę, tylko nogi mnie same niosą i dopiero po chwili orientuję się gdzie właściwe poszłam...
Czy to już coś znaczy?

wtorek, 20 stycznia 2009

Numer Szesnaście.

Nic się nie zmienia. Nie czuję się dobrze. Źle też nie.
Nie myślę za dużo, nie robię za wiele.
Nie potrafię już pisać tak jak kiedyś, a nie nauczyłam się jeszcze pisać po nowemu, ale piszę, niezdarnie próbuję.
Nadal większość wolnego czasu spędzam tępo gapiąc się w monitor, ale zaczęłam znów praktykować wieczorne spacery z psem.
Nie poznałam jeszcze interesującego mężczyzny dostępnego dla takich nieudacznic jak ja. Nie interesuje mnie ten potencjalnie dostępny.

... Może kiedyś moje życie znów przestanie być zgodą?

poniedziałek, 19 stycznia 2009

Numer Piętnaście.

Dzień dobry Joanna W...ska B...skie Centrum Kultury w czym mogę pomóc?
Wypowiadam tę formułkę do znudzenia od niemal dwóch lat, rok na stażu i rok na etacie w tym przybytku absurdu. Lubię go a jednocześnie nie znoszę, nienawidzę i często pałam chęcią żeby go podpalić, albo przynajmniej wymordować połowę z załogi tego "statku pijanego".
Przez te dwa lata, a może raczej właściwie przez ostatni rok w pracy nauczyłam się, że nieważne jak bardzo będziesz się starać- dyrekcja i tak uważa, że tak po prostu powinno być, a za starania i tak nie zostanę nagrodzona. W mojej pracy liczą się raczej koneksje rodzinne i lizodupstwo. Ani jednego ani drugiego nie mam pozostaje mi więc powoli zamieniać się w rasową biurwę, która patrzy tylko, żeby jak najmniej zrobić w czasie swoich ośmiu godzin pracy. Uświadomiłam to sobie i zaczęłam się bać o swoją przyszłość, bo gdy rok temu przechodziłam ze stażu na etat, obiecywałam sobie, że jeszcze tylko rok, a później zmienię pracę. Teraz trochę się boję takiej zmiany, bo po pierwsze lepsze zło znane niż zło nie znane. Po drugie moja praca tak mnie odmóżdza, że boję się, że sobie nie poradzę na stanowisku wymagającym większej kreatywności, odpowiedzialności za własne decyzje. Boję się potencjalnie lepszego stanowiska.
Boję się też na zawsze utknąć w becekowiem, bo moja pieprzona przerośnięta ambicja mi na to nie pozawala. W głębi siebie wiem, że stać mnie na więcej, a jeszcze silniejsza jest pewność, że za takie wynagrodzenie jakie teraz dostaję nigdy nie będę w stanie samodzielnie się utrzymać.
Całe to dorosłe życie i odpowiedzialne decyzje mocno mnie przerastają.
Pocieszam się tylko tym, że jeszcze pół roku, no góra półtora...

sobota, 17 stycznia 2009

Numer Czternaście.

Możecie mi tylko pogratulować wprost perfekcyjnie dążę do tego, żeby tę sesję też zamknąć z dwumiesięcznym opóźnieniem. Robię co tylko się da by wymigać się od szkoły i całkiem nieźle mi to wychodzi. Nieźle to chyba za mało wychodzi mi to rewelacyjnie. Kolejny weekend w szkole właśnie olałam. (Ale tak dramatycznie potrzebuję wolnego i odpoczynku, mam za sobą fatalny tydzień....)
Chciałabym móc przysiąc, że to już ostatni raz.

Poza tym mam za sobą bardzo, bardzo miły wieczór w towarzystwie przyjaciół, choć niestety bez Monisi ;) (znów życie towarzyskie kosztem szkoły). Naładowałam akumulator dobrego humoru. Mam nadzieję, że wystarczy jej na kolejny ciężki tydzień.

Obiecuję sobie zabrać się za rzeczy do szkoły od jutra.

piątek, 16 stycznia 2009

Numer Trzynaście.

Oglądając z młodszą siostrą pewien film, konkretnie scenę podczas której ludzie pakują się do bagażnika jakiegoś mercedesa kombi.
Ja: (przypomniawszy sobie stare dobre czasy kiedy rozrywką dla mnie i kuzynów były zabawy w bagażniku) "Ojej..jak ja dawno w bagażniku nie jechałam..."
Ania: (patrząc na mnie trochę dziwnie) "Ja tam nigdy w bagażniku nie jechałam"
Ja: (z politowaniem) "To Ty bardzo smutne dzieciństwo miałaś..."

czwartek, 15 stycznia 2009

Numer Dwanaście

Z dnia na dzień wszystko szarzeje mi jak zalegający na ulicach śnieg.
Wstaję zmęczona i zdołowana. W pracy jestem zupełnie otępiała. Robię wszystko w zwolnionym tempie. Siedzę i gapię się w monitor nie robiąc nic. Jem bo muszę.
Wydaje mi się, że nawet oddychanie zaczyna sprawiać mi trudność.
Tęsknię. Tęsknię chociaż nie wiem za czym i gadam w nocy, bez sensu, do tego kogoś, kogo nie ma ze mną w łóżku.
Czuję się pozbawiona wartości i beznadziejna.
Jestem zmęczona.

poniedziałek, 12 stycznia 2009

Numer Jedenaście.

Hehehe, to chyba jednak jest tak, że przeszłość pakuje się w teraźniejszość tylko na naszą miej czy bardziej wyraźną, ale zawsze prośbę.
Poprosiłam i mam pogadane dziś z moim "pierwszym mężem", a nie rozmawiałyśmy chyba ze dwa lata, albo i dłużej. Uświadomiono mi, podczas tej rozmowy, że jestem najgorszą z ciotek, bo Kiki będzie miała niebawem już trzy latka, a jeszcze się nie widziałyśmy, przynajmniej nie na żywo, bo w końcu od czego jest " Nasza-klasa". To straszne jak ten czas szybko leci! Wydaje mi się, że całkiem niedawno dostałam w mailu kilka zdjęć kilkutygodniowej Viktorii, a tu prosze już trzy lata...

Prawdę mówiąc jak dowiedziałam się, że I. jest w ciąży to strasznie zła na nią byłam, że głupia, że nie pomyślała, że życie sobie marnuje. Teraz I. ma prawie trzyletnią córeczkę, męża i zaczyna rozkręcać swój mały biznes, a ja? A ja mam papier technika organizacji reklamy i prace licencjacka z grafiki do obronienia w tym roku. Mam też z dnia na dzień coraz silniejsze przeczucie, że coś mi w życiu uciekło, że coś przegapiłam. Przegapiłam jak rosnę, i teraz stoję wśród ludzi w przykrótkich spodenkach, które w dodatku wżynają mi się w tyłek.

W związku z tą rozmową ( szczerze mam nadzieję, że teraz częściej będziemy ze sobą rozmawiać) do moich planów noworocznych dopisałam, że koniecznie, ale to koniecznie trzeba Kiki poznać, czyli odwiedzić jej mamę ;-).

niedziela, 11 stycznia 2009

Numer Dziesięć.

Przyjemnie jest wiedzieć, że ma się na coś wpływ. Że ma się u kogoś posłuch. Nawet jeśli są to tylko goździki w kuflu grzanego piwa.

W tym miejscu pragnę serdecznie podziękować goździkom, że tak grzecznie pływały na baczność w moim kuflu, a jeszcze serdeczniej pragnę podziękować osobom z którymi to grzane piwo piłam.

sobota, 10 stycznia 2009

Numer Dziewięć.

Chyba trudno to opisać.
Ja po prostu mimo tego, że mieszkamy w jednym mieście nie myślałam, że jeszcze kiedykolwiek, nawet przypadkiem się spotkamy.
Zauważyłam go kątem oka. Sama nie wiem jak poznałam. Przecież nie widzieliśmy się chyba ze trzy lata i o ironio, żeby się upewnić, że to na prawdę On, szukałam gdzieś obok jego kobiety.
Właściwie to trwało to wszystko ułamek sekundy. Odwróciłam głowę, żeby nie patrzeć, a właściwie to raczej po to żeby On mnie nie zauważył. Bo chyba byłoby niezręcznie. Jako kogo miałby mnie Jej przedstawić? "To Joanna, zarywałem z nią noce na gg, jak byłaś na wakacjach, a w związku kiepsko nam się układało"? Albo udałby, że się nie znamy, co chyba zabolałoby mnie jeszcze bardziej.
Jakkolwiek.
Miło było znów spojrzeć w Jego oczy.

Morał z tej historii jest taki, że przeszłość tak na prawdę zawsze powraca. Zawsze, a w dodatku w najmniej oczekiwanym momencie.

piątek, 9 stycznia 2009

Numer Osiem.

Brawo. Brawo dla tej Pani, która obiecała sobie, że od nowego roku więcej uwagi i serca poświęci szkole.
Miało być tak pięknie...a wyszło jak zwykle, czyli Łasic-Roztrzepaniec spojrzał na plan zajęć i zobaczył to, co chciał zobaczyć- czyli wolny weekend. Tymczasem prawda dotarła szybciej i bardziej boleśnie niż przewidywano. Nie dość, że zajęcia są, to jeszcze te, do których tak strasznie chciałam się przyłożyć, tylko jeszcze nie miałam na to czasu.
I co ja teraz zrobię? Oczywiście oleję szkołę i nie pojadę na zajęcia w imię wstydu z powodu nieprzygotowania.

Maila do pana-promotora-mentora oczywiście też jeszcze nie napisałam.

Można mi tylko gratulować. Ja zamiast jakoś szczególnie się tym przejmować pójdę z namiętnością pożerać kolejną książkę.


Idę napisać maila. Chociaż tyle. Dla zabicia wyrzutów sumienia.

środa, 7 stycznia 2009

Numer Siedem.

Staram się trzymać dzielnie i pisać zgodnie z postanowieniem i z psem na spacer grzecznie wychodzić...gdybym jeszcze do szkoły więcej robiła...
A z dzisiejszych rozmyślań to- to ja zdecydowanie za dużo swoich funduszy inwestuję w książki. To nie jest dobre. Za dużo czasu spędzam później w łóżku oddając się podróżom w nieistniejące światy, zbyt wiele westchnień poświęcam wymyślonym bohaterom. Ciężko jest mi później odnaleźć się w rzeczywistym świecie.
Nie potrafię sobie jednak przyjemności czytania odmówić. Mogę odmówić sobie kupienia nowej szmatki, zjedzenia jakiś smakołyków, a książki- NIGDY.

wtorek, 6 stycznia 2009

Numer Sześć.

Zła kobieta ze mnie. Nieznośna, Kapryśna. A co gorsza w pełni tego świadoma.
Ranię ludzi na których mi zależy, ranię i albo nie czuję nic albo czuję po prostu prymitywną przyjemność z faktu wyprowadzenia z równowagi drugiego człowieka.
Ja wiem, dogaduję obcym, nie pozwalam im się do siebie zbliżyć. Ale skąd we mnie agresja w kierunku najbliższych, ludzi którzy byli blisko, kiedy było mi źle, kiedy potrzebowałam kogoś drugiego? Teraz podświadomie odpycham ich od siebie, dystansuje. Stać mnie na niewybredne wypowiedzi, które padają z moich ust zanim cokolwiek pomyślę. Warczę i dociera to do mnie dopiero w momencie kiedy słyszę swój warkot.
Czy jestem aż tak sfrustrowana, że wyżywam się na bliskich? Czy może to coś innego, głębszego?
Bo przecież, tak na prawdę nie chodzi mi o to, żeby im dociąć, a o to, żeby zostawili mnie w spokoju. Tak po prostu. Nie chcę tak na prawdę nikogo oglądać, nie chcę z nikim rozmawiać. Na prawdę nie chce mi się silić na rozmowy o niczym, które prowadzone są z czystej kurtuazji, tylko dlatego, że cisza wydaje się niezręczna.
Mnie na prawdę wystarczy siąść przy kimś i milczeć. Jeżeli już potrzebuję czyjejś obecności...

Męczy mnie przepraszanie za rzeczy, których nie żałuję.
Męczy mnie podtrzymywanie rozmów na siłę i znajomości, bo tak wypada.

poniedziałek, 5 stycznia 2009

Numer Pięć.

Właściwie o niczym. Właściwie to piszę tylko dlatego, że to jedno z moich noworocznych postanowień. Pisać, pisać pisać. Wrócić do formy sprzed lat. Bo jednak wciąż gdzieś, w głębi mnie jest ten sam dylemat: SŁOWO CZY OBRAZ, wzrok czy słuch.

A propos słuchu i moich poprzednich wywodów o swojej antykobiecości. Podobno przez telefon mam, tutaj cytat: "rozerotyzowany głos", zawsze to jakieś pocieszenie. Że chociaż nie wizualnie to wokalnie jestem atrakcyjna. Może powinnam zmienić pracę? Na taką gdzie tylko mnie słychać.

Poza tym tęsknię do swoich rudych loków o których nieopatrznie mi dziś przypomniano. Tęsknię też za AsicąDiablicą z przed lat paru. Wiem, że nie wróci, ale może ta obecna będzie jej miała w sobie więcej niż ta zeszłoroczna.

niedziela, 4 stycznia 2009

Numer Cztery.

Żyję nie widując gwiazd... - Rafał Wojaczek

żyję nie widując gwiazd
mówię nie rozumiejąc słów
czekam nie licząc dni

aż ktoś przebije ten mur


Czuję się zagubiona w otaczającej mnie rzeczywistości. Nie wierze, że to jest prawdziwy świat, że to wszystko to moje życie, ten cały syf absurd i beznadzieja. Przecież gdzieś pod tą paskudną skorupą musi być coś innego, coś lepszego. Dlatego szukam w tej skorupie pęknięć dziur i szczelin. Chciałabym dobrać się do tego innego lepszego życia, albo chociaż uwierzyć, że takie jest. Że nie jestem skazana na przegraną. Że coś się jeszcze zmieni. Że wreszcie przestanę kręcić się w kółko, że wreszcie ktoś weźmie mnie za rękę i poprowadzi prosto, do przodu.

sobota, 3 stycznia 2009

Numer Trzy.

Zmieniłam kolor włosów i przestałam czuć się kobieco. Tak na prawdę, to nigdy nie czułam się specjalnie kobieco, o seksi już nawet nie wspominając, a teraz czuję się jeszcze mniej.
Wkładam koronkowe majtki, mocniej maluję oczy. I nic. Nie. Nieważne, ja nie o tym...a może o tym, ale nie tak.
Tak strasznie głodna mężczyzny jestem, dotyku, zapachu, tembru głosu. Tak, że mogłabym płakać z tej tęsknoty. Z tęsknoty za nikim. Nie wiem jak szukać, nie umiem podrywać. Nie podoba mi się nikt. Nikt dostępny. Nie poznaję siebie, nie rozumiem. Bo przecież dobrze jest jak jest. Nic nie boli, nikt nie rani. A jednak obsesyjnie słucham wokali rozgoryczonych samotnych kobiet, panicznie boję się komedii romantycznych. I chociaż wmawiam sobie, że to tylko kwestia hormonów, to zaczynam się powoli bać mojej przyjaciółki- Samotności. Na prawdę mogłabym płakać i użalać się nad sobą, ale to nic nie da, więc tylko ironicznie uśmiecham się do odbicia w lustrze. Przejdzie- szepczę.

Pośród noworocznych życzeń usłyszałam, że mam się nie zmieniać i dalej być tak niezależna i nie dać się żadnemu facetowi "ustawić"... tylko jak wysoka jest tego cena?
A śnił mi się w Nowy Rok, mężczyzna. Nie znam go, nie widziałam nigdy. Może nawet nie poznam jeśli minę Go kiedykolwiek na ulicy. Ze strzępków snu pamiętam kilkudniowy zarost, to miejsce między szczęką a szyją, ciepło Jego ciała i poczucie bezpieczeństwa...

I co z tego?