czwartek, 26 listopada 2009

Numer Osiemdziesiąty Pierwszy. Sytuacyjny.

Ja (wieszając się wchodzącemu do domu ojcu na szyję): Cześć tatuuuuusiu!

Ojciec (głaszcząc mnie po plecach): No cześć córeczko. Jaką ty masz ładną bluzeczkę.

Ja ( spoglądając na żółty t-shirt, który miałam na sobie): Taaaa... Ładny  bo nie czarny...

Ojciec: No właśnie, a nie ty wszystko czarne, majtki czarne stanik czarny, żałoba po kocie czy jak?

niedziela, 22 listopada 2009

Numer Osiemdziesiąty. Wytchniony.

Malcontenta oddycha z ulgą. Mówi sobie, że jeszcze ma czas na to wszystko. Po raz kolejny postanawia wziąć się w garść, posklejać w całość skorupy swojego życia. Wie, że wciąż jednak nie wszystko stracone.

Kupiła absurdalne czerwone kozaczki, zamiast plastra by wreszcie rozchodzić martensy. Z niecierpliwością czeka na świąteczne bony w pracy, by kupić wszystkie zaległe książki z listy "musisz to mieć".
Wciąż nie napisała pracy dyplomowej, ale ma już za sobą pierwsze po długiej przerwie spotkanie z promotorem. Na ławce przed szkołą. Niespodziewanie i bezboleśnie. Uffff.... i teraz od jutra już na pewno!(Który to już raz?)

piątek, 20 listopada 2009

Numer Siedemdziesiąty Dziewiąty. Zazdrosny.

Zazdroszczę wszystkim tym kobietom, które potrafią swoje myśli transmutować w wiersze. Zwłaszcza w takie, w których liczba słów zredukowana jest do minimum, natomiast siła emocji spotęgowana jest do maksimum.
Zazdroszczę kobietom, które czują się zawsze kobietami i które kobieco się zachowują.
Tym, które mają swoich mężczyzn i potrafią dla nich dużo, o wiele za dużo w stosunku do tego co moim zdaniem powinny.
Zazdroszczę tym, które potrafią grać w tę grę, ale jeszcze bardziej tym, które potrafią mówić o tym co czują.

Chciałabym... nie nie powiem głośno...bo się nie spełni...

poniedziałek, 9 listopada 2009

Numer Siedemdziesiąty Ósmy. Mglisty.

Dyskretnym milczeniem pominęła fakt, że spóźniła się godzinę do pracy. Wróciła do domu zjadła obiad i przebrała buty. Zamieniła kozaki na wysokich obcasach na martensy. Zatrzaskując za sobą drzwi włożyła słuchawki do uszu i pozwoliła się porwać "Passion". Szła przez puste jakby obumarłe ulice, zachwycając się światłami latarni rozproszonymi we mgle. Od czasu do czasu spokój spaceru mąciły tylko wynurzające się z mgły czarne konary uśpionych drzew. Gałęzie rozgarniające mgłę skierowane ku niebu przywodziły na myśl wyciągnięte ku niebu ręce potępieńców. "Za dużo horrorów i fantastyki" skwitowała przyglądając się śpiącym aniołom na wystawie kwiaciarni. W kieszeni coś zadrgało, pospiesznie wyjęła z płaszcza telefon. Przyspieszyła kroku. Znów zwolniła niemal zatrzymała się przyglądając się tonącym we mgle wierzą kościoła. Nie czuła zimna, nie bała się mimo iż wyłaniające się z mgły postaci podobne bardziej były zombie niż ludziom. Przeszła niemal całe miasto, kiedy znów zadrgał telefon. "Gdzie jestem? Podziwiam dworzec z estakady...Co?! Minęłyśmy się?!". A przecież było to niemal niemożliwe na prawie zupełnie pustej ulicy. Zatem tylko nerwowy obrót na pięcie i odwrót. Coś jak przebudzenie się ze snu. Odkrycie mokrego płaszcza i włosów. Powrót z dalekiej podróży.

piątek, 6 listopada 2009

Numer Siedemdziesiąty Siódmy. TymCzasowy.

Oczywiście znów nie zajmuję się niczym pożytecznym. Prowadzę nieistotne rozmowy, przesłuchuję jakąś muzykę - poszerzam swoje muzyczne horyzonty, o tak brzmi lepiej! Przeczytałam już dzisiejszą lekcję hermetyki, bo tego akurat pilnuję tak skrupulatnie jak żeby karmić swoich pracowników w Restaurant City i przyjrzałam się trochę blogowi pana Małeckiego, którego to książkę czytałam cały wczorajszy dzień.
Postanowiłam, że dziś jest ostatnie "od jutra", że od jutra to ja faktycznie, przynajmniej te najważniejsze sprawy. Cóż, pożyjemy, zobaczymy, choć może przy okazji, może ktoś wie, jak to jest, że dnie upływają mi dzień za dniem w takim tempie, że wydaje mi się że wczoraj był wtorek a dziś już jest piątek, a jak chciałabym żeby czas tak szybko leciał w pracy, to nieraz 10 minut ciągnie się jak pół dnia? Przecież podobno czas nie jest z gumy!

Tymczasem...idę spać.

wtorek, 3 listopada 2009

Numer Siedemdziesiąty Szósty. Kontrolny.

Piszę ponieważ jedynie ten blog jest udanym postanowieniem noworocznym.
Tak na prawdę nie mam o czym pisać, podczas spacerów oddaję się swojemu ulubionemu zajęciu czyli szuraniu butami w stertach zeschłych liści. Dnie mijają mi na mówieniu sobie "od jutra" i spaniu. Nie mam o czym mówić ani z kim mówić.
Zamiast zająć się czymś praktycznym czytam o hermetyzmie i hermetycyzmie. Nie wiem czy to mi cokolwiek da.

W życiu znów mi się coś przewidziało. Nic nowego z resztą.