sobota, 14 lutego 2009

Numer Dwudziesty Piąty.


Możecie mnie wszyscy znienawidzić. Możecie mieć mnie za wariatkę i złożeczyć mi szczerze i z całego serca. Nie obchodzi mnie to nic a nic, ani ani. Ja uważam, że tak jak jest teraz, jest pięknie, bajecznie wręcz. Z rozkoszą chodzę po białych chodnikach i słucham skrzypienia śniegu pod butami. Chodzę długo, aż do zupełnego butów przemoczenia i nawet czapkę noszę. Wciąż nie mogę napatrzyć się na białe, bielusieńkie drzewa. Miasto przypomina teraz industrialną Narnię. Całe w białym puchu, nocą kiedy ciemność przykrywa brudne kamienice i oświetla je tylko magiczne światło pomarańczowych latarni wszystko wydaje się takie niesamowite, cudowne i czarodziejskie. Ulice są puste ciche, a ja czuję się taka mała, może nie zagubiona, ale z pewnością trochę samotna. Ale czuję się jak w bajce, a w bajce przecież można być tak absurdalnym jak ja. W bajce wszystko jest możliwe. I mogę chodzić w znoszonym płaszczu z czapką nasuniętą niemal na same oczy, mogę mieć zaróżowione mrozem policzki i włosy w nieładzie i wszystko to jest piękne, bo bajokwe.
Misja na jutro: ulepić wielkiego bałwana. Cieszę się na to strasznie , strasznie dziecinne i w ogóle nie przejmuję się tym, że jestem chyba już na to za stara, że może mnie już nie wypada.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz