Jestem tak strasznie naiwna, że aż samej siebie mi żal. Czy ja na prawdę myślałam, że to wszystko tak nagle się zmieni i zatrybi i zaiskrzy i ruszy i porwie mnie i pochłonie i i i ... i jeszcze cała masa tego wszystkiego co powinno się zdarzyć, a co nie przytrafia się nigdy mnie.
Chciałabym ale się boje. Chciałabym, ale nie wiem jak i nawet jeśliby się coś udało to i tak jakieś ale.
Zawsze.
Więc po co?
Dorot ma świętą rację mówiąc, że uciekam, że specjalnie rozpieprzam wszystko, gdy moja misternie pleciona budowla staje się zbyt realna. I tylko ciągle wydaje mi się, że mi się wydaje, albo że mi się nie wydaje, że może, że już, że ten, że teraz.
Rzeczywistość mam w tym temacie tak powyginaną i wypaczoną, że chyba się nawet do terapeutycznego leczenia nie nadaję. Jego wina, moja wina. Po prostu tak jest i do póki nie znajdzie się ktoś, kto to naprawi, kto nauczy tak, jak powinno być to będzie tak dalej.
Ale teraz bym chciała, tak jak to wielkie CHCĘ z gazety na zajęciach u Filozofa. Chciałabym, pewnie dlatego, że to nie możliwe i zupełnie bez sensu. Chciałabym, bo on chyba nie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz