Zła kobieta ze mnie. Nieznośna, Kapryśna. A co gorsza w pełni tego świadoma.
Ranię ludzi na których mi zależy, ranię i albo nie czuję nic albo czuję po prostu prymitywną przyjemność z faktu wyprowadzenia z równowagi drugiego człowieka.
Ja wiem, dogaduję obcym, nie pozwalam im się do siebie zbliżyć. Ale skąd we mnie agresja w kierunku najbliższych, ludzi którzy byli blisko, kiedy było mi źle, kiedy potrzebowałam kogoś drugiego? Teraz podświadomie odpycham ich od siebie, dystansuje. Stać mnie na niewybredne wypowiedzi, które padają z moich ust zanim cokolwiek pomyślę. Warczę i dociera to do mnie dopiero w momencie kiedy słyszę swój warkot.
Czy jestem aż tak sfrustrowana, że wyżywam się na bliskich? Czy może to coś innego, głębszego?
Bo przecież, tak na prawdę nie chodzi mi o to, żeby im dociąć, a o to, żeby zostawili mnie w spokoju. Tak po prostu. Nie chcę tak na prawdę nikogo oglądać, nie chcę z nikim rozmawiać. Na prawdę nie chce mi się silić na rozmowy o niczym, które prowadzone są z czystej kurtuazji, tylko dlatego, że cisza wydaje się niezręczna.
Mnie na prawdę wystarczy siąść przy kimś i milczeć. Jeżeli już potrzebuję czyjejś obecności...
Męczy mnie przepraszanie za rzeczy, których nie żałuję.
Męczy mnie podtrzymywanie rozmów na siłę i znajomości, bo tak wypada.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz