środa, 8 grudnia 2010

Numer Sto Dwudziestydrugi. Na czterech łapach.

Wiedźma po raz kolejny próbuje dojść ze sobą do ładu. Prosi samą siebie, przekonuje, moralizuje, zgadza się ze sobą, że faktycznie, że coś trzeba, że czas ucieka, że tak nie można i że wreszcie może jednak, a później i tak znajduje siebie na wpół żywą w łóżku, żebrzącą o jeszcze dziesięć minut snów pełnych ułudy, w których wszystko jest tak jak powinno być. Od czasu do czasu podejmuje jakąś dramatyczną próbę działania - w szafie leżą przygotowane zawczasu świąteczne pierniki, biurko całe zawalone jest materiałami na świąteczne kartki (Malcontenta zrobiła dwie i pół i jakoś porzuciła zadanie).
Ostatnio jednak przeszła Wiedźma samą siebie i choć tylko wirtualnie, to stała się posiadaczką kolejnych czterech łap. Ta wirtualna adopcja sporo Wiedźmie dała do myślenia, pomijając wszystkie "Jak można zrobić coś takiego niczemu nie winnemu zwierzęciu?" i "Co to za człowiek, który zachowuje się w ten sposób?" Wiedźmę mocno przeraziła świadomość, że gdyby tylko była taka możliwość, to ten trzeci psiak nie byłby tylko wirtualny, a jak najbardziej realny. Co za tym idzie Wiedźma zaczęła się podejrzewać o to, że gdyby mogła zrobiłaby się kolejną Violettą Villas, otoczoną stadem łap i ogonów, których nikt inny nie chciał. Chociaż to chyba byłoby lepsze od nic nie znaczącego płaczu przed monitorem, na którym wyświetla się zdjęcie jakiegoś nieszczęsnego zwierzaka.
Po głębszym zastanowieniu- stado ogonów zdecydowanie lepsze od bezczynnego płaczu - mimo iż jak nic trąca staropanieństwem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz