Jesień wita Wiedźmę chłodnawym zapachem, zimnem wkradającym się rano pod zbyt cienki sweter i szeleszczącymi pod oknem suchymi liśćmi kasztanowca.
Wiedźma nie czuje się gotowa na jej przyjęcie. Wcale jej nie chce. Może sobie zabrać kasztany, żołędzie i wszystkie, wszystkie liście, czy to żółte czy nawet czerwone,. Może sobie nawet wziąć jarzębinę i wrzos. Wiedźma sama się takim zeschniętym liściem czuje. Boi się, że Jesień zdmuchnie ją, przegoni, zakopie gdzieś pośród tysiąca innych, martwych, kruchych liści. Nie chce zimna, ciemności, deszczów i mgieł. Nie ma na nie sił.
Gdzieś, jakby poza samą wiedźmą wracają tęsknoty za zapomnianymi depresyjnymi kołysankami. Za Edgarem Alanem Poe i "Wichrowymi Wzgórzami", za pamiętnikiem Virginii Woolf, wszystkim tym co pachnie suchymi liśćmi, za jakąś nostalgią.
Pierwszy wrzesień przynosi dużo więcej refleksji, niż wszystkich świętych, ale nie ma w tych refleksjach nic dobrego ani budującego. Są wszystkie niedokończone i nieudane sprawy, niespełnione marzenia jak martwe motyle, jest chłodna pustka, szarość i nijakość, jakaś lepka wilgotna senność, która uniemożliwia wykonanie czegokolwiek. Jest chęć zapadnięcia w zimowy sen, rozwiania się w porannej mgle. Niejasne pragnienie ucieczki, gdzieś, gdzie wciąż świeci ciepłe słońce. Jest samotność, w której echem odbija się tykanie starego zegara. Kolejna trudna jesień do przetrwania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz