Z niektórymi ludźmi jest tak, że nawet jeśli nie widzieliście ich wieki to na takim spotkaniu po latach wcale nie czujecie się skrępowani. Może chwilę należy poświęcić na wymianę informacji w stylu kto gdzie kiedy co i z kim, ale później wraca się do miejsca gdzie się ostatnio, przed laty, skończyło. Można bezkarnie żartować z siebie, zadawać niedyskretne pytania i nawet przez myśl by nie przeszło, ze można otrzymać tak zadziwiająco szczere odpowiedzi. Malcontenta zapomniała już, że tak można. Sobotni wieczór, mimo że cudowny, mówiąc brutalnie dał jej po pysku. Pokazał, jak ugrzęzła w relacjach z przyjaciółmi. Jak bardzo są powierzchowne, pełne konwenansów okrągłych słówek i mimo wszystko obłudy. Wiedźma zakłada maskę, zaciska zęby i grzecznie słucha. Słucha pierdoł, które niekoniecznie ją obchodzą. Milczy. Grzecznie odpowiada, że u niej w porządku. Że nic nowego. Zmilcza, że sobie nie radzi, że nie umie nad pewnymi sprawami przejść do porządku dziennego. Że czuje się zagubiona i poirytowana. Że chciałaby, żeby to wreszcie jej posłuchano. Jej. I że gówno ją obchodzi, że ktoś ma taki czy inny sposób bycia, że nie ma zamiaru się przekrzykiwać, przerywać i inne w tym stylu. Że chce normalnej szczerej rozmowy a nie jednostronnego bełkotu. Monologu. I to nie to, że Wiedźma ma do kogoś poza sobą pretensje. To na siebie się złości, że się na to zgadza, że tak jej wygodniej, że jej obojętne.
Wiedźma potrzebuje więcej takich spotkań jak sobotnie. Potrzebuje prostoty i normalności, spotkań bez masek, za to może z większą ilością alkoholu. I cieszy się bardzo, ze sobotni wieczór się udał, że tak pięknie było i że znów jest co wspominać.
no bejb - ja juz proponuje tyle lat ze az wstyd odmowic :*
OdpowiedzUsuń