Ciekawe, że życie może stać się po prostu zgodą (...). Zgodą, by się nie godzić na nic, by odchodzić przed przybyciem, zabijać, póki coś jeszcze nie jest w stanie mnie zabić.
czwartek, 26 stycznia 2012
Numer Sto Dziewięćdziesiątysiódmy. Opadły na dno.
Mimo zaciskania zębów, trzymania kciuków, zaklinania rzeczywistości i innych magicznych praktyk Wiedźma skulała się na dno, to samo z którego tak pracowicie się w ostatnim czasie wygrzebywała. Znalazła się tam szybko i zupełnie nic na to nie mogła poradzić. Owszem, mogła się rozpłakać - i rozpłakała się, mogła wrzeszczeć, kopać w ściany, rzucać mięsem i tym podobne - i to również uczyniła. Nie zmienia to faktu, że światełko na końcu tunelu, czy może raczej tak zwanej czarnej dupy, okazało się oczywiście nie wyjściem, a nadjeżdżającym pociągiem, który przejechał się po Wiedźmie w tę i nazad robiąc z niej po raz kolejny cień siebie i kłębek nerwów. Po raz kolejny również Wiedźma owy wypadek przeżyła. Podniosła się otrzepała czarną sukienczynę i usiadła na torach. Teraz siedzi i myśli, co tu dalej zrobić. Obiecano jej zmianę warunków pracy na lepsze, szanse na wykazanie się, wyżycie artystyczne i samorealizację. Warunki zmieniono, a jakże, jednakże na gorsze. Ale w tym wszystkim nie ta zmiana warunków jest najgorsza, a zawiedzione Wiedźmie zaufanie, zdeptana Wiedźmia nadzieja i poczucie własnej wartości. Takich rzeczy się nie robi. Wiedźma zatem obraziła się na pracę i robi jedynie niezbędne minimum. W tak zwanym międzyczasie zastanawia się nad zmianami, jakie kroki przedsięwziąć by było lepiej i cóż dalej ze swoją, pożal się boże, "karierą zawodową" czynić.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz