niedziela, 4 września 2011

Numer Sto Pięćdziesiątypiąty. Muzealny.

Wiedźma zwiedzała wczoraj pałac w Pszczynie. Zachłysnęła się barokowym przepychem, a różowe ściany pełne białej sztukaterii nieomal ją rozczuliły. Jednak mimo tego całego piękna i przepychu dziwnie było jej chodzić między w pełni umeblowanymi pokojami, łóżkami zasłanymi pościelą, w każdej chwili gotowymi przyjąć zmęczonego księcia czy księżniczkę. Dziwnie, bo w ogromnych kolorowych pomieszczeniach nie było życia. Wiedźma wchodząc po schodach chciała, by minęły ją pędzące biegiem jakieś nieduże książątka, a w sypialni, choć to zupełnie irracjonalne, ale miała cichutką nadzieję zastać jakąś wielką damę upinającą włosy przy toaletce. Jakoś tak, trudno było pogodzić przepyszne pokoje z współczesnymi, byle-jak-ubranymi ludźmi. Wiedźma przyznaje, że czuła się zupełnie nie na miejscu w dżinsach i trampkach, że może czułaby się lepiej depcząc miękkie dywany stopą obutą w odpowiednie pantofelki, koniecznie pod kolor przepysznej sukni, którą powinna mieć na sobie.
A w ogóle to, zwiedzanie w tej absurdalnej ciszy byłoby zupełnie nie do zniesienia, gdyby w głowie nie grał jej sam Mozart. Wiedźma doszła do wniosku, że w takich miejscach, zamiast ciszy powinna być serwowana gościom odpowiednia oprawa muzyczna stosowna do otoczenia. Bo przecież Sala Lustrzana aż prosiła się o pianistę, a  w parku na wyspie idealnie pasowałby kwartet smyczkowy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz