sobota, 24 listopada 2012

Numer Dwieście Dwudziestypiąty. Królewski.

Minęło już chyba więcej niż tydzień, odkąd śniło się Wiedźmie, że była królową. Nie był to jednak sen o złocie, szczęściu i szlachetnych rycerzach na białych koniach. Nic z tych rzeczy. Scenerią było biuro, w którym na codzień Wiedźma pracuje. Bohaterami współpracownicy. Ale sama Wiedźma była królową. Prawowitą dziedziczką tronu, pokłóconą z mężem uzurpującym sobie do tego tronu prawo. Wiedźma oczywiście stwierdziła, że skoro nie może dojść do porozumienia z królewskim małżonkiem, to będzie rządzić samodzielnie. W tym celu udała się na poszukiwania sprzymierzeńców wśród współpracowników. Tych, którzy byliby po jej stronie chciała oznaczać przypinką ze swoim herbem. Okazało się jednak, że nawet ci, których uważała za najwierniejszych i najbardziej zaufanych, mają już wpięte herby zdradzieckiego męża. Nawet ten jeden jedyny, sekretnie się w niej kochający. Ostatnia deska ratunku. Nawet on miał już przypięty do swetra fioletowy znak króla. Nigdy, nawet w realnym życiu, Wiedźma nie czuła się tak bardzo samotna, zdradzona i przegrana. I z taką właśnie podskórną samotnością i poczuciem przegranej się obudziła. I minął już ponad tydzień, a widmo snu wciąż działa na Wiedźmę przygnębiająco.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz